Za każdym razem, kiedy odwiedza mnie przyjaciółka, słyszę to samo "jak to jest, że zawsze masz czysto w mieszkaniu? Pewnie nic nie robisz tylko biegasz ze ścierą". Zbywam ją tylko uśmiechem, bo owszem, lubię porządek, nie cierpię chaosu, bo zwyczajnie w takim środowisku nie wypoczywam, ale nie zajmuje mi to długich godzin. Wiadomo, że dom to nie muzeum, o czym codziennie przypomina mi mąż widząc mnie z miotłą w rękach, ale też nie jakaś graciarnia z piętrzącymi się naczyniami w zlewie. Zwyczajnie nie mogę usnąć, wiedząc że w salonie w każdym kącie walają się zabawki dziecka. Serio, tak mam i już nawet z tym nie walczę. Jakiś czas temu trochę zluzowałam, jednak pewne nawyki pozostały. Można by rzecz takie moje własne, latami wypracowane, triki, które sprawiają, że przyjaciółka, która wpada nawet niezapowiedziana, raczy mnie tym samym zdaniem od lat. Chcesz wiedzieć, co takiego robię, że zawsze mam w chacie względny porządek? To siadaj, scrolluj i czytaj. 

1. Sprzątam na bieżąco. To moja zasada numer jeden! Niektórych drobnych prac domowych nie ma sensu odkładać na później, jak np. przetarcie blatu, usunięcie plam, ścielenie łóżka po wstaniu, zmywanie zaraz po jedzeniu czy włożenie brudnych naczyń bezpośrednio do zmywarki. 

2. Kolejna złota zasada to odkładanie rzeczy na miejsce. Dla mnie osobiście to nawyk. Nawet się nad tym nie zastanawiam, zwyczajnie mam to we krwi. Każda rzecz ma w domu swoje miejsce i tego się trzymam. Nie mieszkam jednak sama i mam dwóch takich, którym ta zasada jest całkiem obca. No może nie całkiem, lata edukacji, a raczej moje gderanie, coś jednak dały. Zdarzają się ubrania zdjęte przed kąpaniem syna pozostawione w miejscu rozbierania czy karta do bankomatu na parapecie, ale nie jest źle, bywało gorzej. Myślę, że to świetna zasada, po pierwsze dlatego, że oszczędza czas podczas weekendowych porządków, ale też dzięki niej coraz rzadziej słyszę "a widziałaś moje  (i tu pada odwieczne pytanie o kartę, okulary, portfel, spodnie etc.)". Znasz to?  Bo ja niestety tak!

3. Za czystość w domu odpowiadają wszyscy domownicy. Ze względu na to, że jestem w mniejszości, moi chłopcy też mają w domu swoje zadania. W ramach współpracy ustaliliśmy, że każdy z nas robi to, co bardziej lubi. Mężu szacun za to prasowanie, wiedz, że doceniam!

4. Zastanawiałam się długo nad tym dlaczego kiedyś sprzątanie zabierało mi tak dużo pracy i wymyśliłam, że również moje podejście do tematu wiele zmieniło w tej kwestii. Zdałam sobie sprawę z tego, że ja wcale nie muszę sprzątać, ja zwyczajnie chcę. Dla samej siebie, dla mojej rodziny. Wszechogarniający bałagan, piętrzące się brudne naczynia w zlewie czy zachlapany stół niemalże wołający "wytrzyj mnie" zdecydowanie niekorzystnie wpływał na moje samopoczucie. Bo sprzątanie to nie tylko higiena, ale też pewien ład. Fajnie jest wrócić do domu, zastać posłane łóżka i wytarty stół, przy którym można zjeść wspólnie obiad.

5. Dzięki jednej z blogerek odkryłam, że warto sprzątać w piątek, bo dzięki temu zyskuję dwa dni błogiego lenistwa z rodziną, w czystym mieszkaniu. Już nie budzę się w sobotę rano i nie zaganiam nerwowo moich chłopaków do roboty, ale wylegujemy się w łóżku, a potem wspólnie jemy śniadanie. Sprytne, nie?

6. Używam dobrych, przyjaznych środowisku i moim dłoniom środków czystości. Kiedyś pakowałam tyle chemii do wiadra z wodą czy na ścierkę, że teraz sama w to nie wierzę. Chyba sobie myślałam, że czym więcej, tym lepiej, bo jak to inaczej wytłumaczyć, nie wiem. Jakieś klapki na oczach miałam, ale dzięki mojej wspaniałej mamie, zaczęłam powoli redukować silne chemiczne detergenty. Był czas, gdy sięgałam tylko po ocet i sodę. Niestety nie zdało to egzaminu, np. w lecie do mojej wyoctowanej kuchni lgnęły chmury muszek owocówek, a okna były pełne smug. Niedawno odkryłam w osiedlowej drogerii naturalne środki czystości marki YOPE, dzięki którym szast prast i posprzątane.


Środki czystości tej polskiej marki pozbawione są związków chemicznych typu SLS, SLES czy PEG, które wspaniale spieniają produkty, czyszczą i wzmacniają zapach, ale też wywołują podrażnienia i alergie. Produkty YOPE to blisko 100% składników pochodzenia naturalnego lub o niskim stopniu przetworzenia. Ja osobiście używam ekologicznego płynu do czyszczenia łazienek, który usuwa osady z wanny i umywalki, z baterii prysznicowych i kranów eliminuje kamień, a ślady po twardej wodzie znikają błyskawicznie. Zawarty w tych środkach kwasek cytrynowy działa tak samo, jak chlor czy optyczne wybielacze z tym, że jest całkowicie bezpieczny. Płyny pachną bambusem, zieloną herbatą lub francuską lawendą. Używam także uniwersalnego płynu do czyszczenia, który jest moim największym sprzymierzeńcem podczas porządków. Dzięki niemu doprowadzam w mig do czystości wszelkie zmywalne powierzchnie, zarówno emaliowane, ceramiczne, jaki i te wykonane z tworzyw sztucznych lub ze stali nierdzewnej, pozostawiając je bez smug i mało estetycznych zacieków. Poza tym płyn wykazuje właściwości antystatyczne, a więc pomaga w walce z wszechobecnym kurzem. Dostępne również w trzech pięknych kompozycjach zapachowych. Natomiast bezwonny płyn do mycia szyb i luster należycie dba o każdą szklaną powierzchnię. Dzięki niemu mycie okien czy luster staje się przyjemną czynnością, a nie wyczerpującą harówką. Stawiam więc na naturalną stronę mocy!


Środki czystości można kupić przez internet, ale też stacjonarnie. A gdzie? Wszystkie informacje podane są na stornie yope.me w zakładce: sklepy.


W każdym domu są "punkty zapalne", w których najczęściej "robi się" bałagan, warto więc poświęcić chwilkę w ciągu dnia na jego opanowanie, bo cudownie jest się relaksować w posprzątanym mieszkaniu. Ja bardzo lubię ten czas, kiedy w domu jest czysto, przez okna zagląda słońce, a my przytulamy się, turlamy po podłodze, czytamy, wspólnie spędzamy czas.....

Obsługiwane przez usługę Blogger.