Zachęcona mnóstwem pozytywnych opinii na temat książki "Duński przepis na szczęście" sama sięgnęłam po tę pozycję. Odkąd urodziłam Alexandra przeczytałam bardzo dużo książek na temat wychowania dzieci. Jedne bardziej, inne były mniej zgodne z moją własną wizją wychowania, z moimi wewnętrznymi przekonaniami czy moją intuicją. Czytałam ich sporo, bo zwyczajnie chciałam się przyjrzeć różnym szkołom wychowywania, sprawdzić, co inni mają do powiedzenia w tym temacie. W przypadku "Duńskiego przepisu na szczęście" byłam ciekawa w czym tkwi sekret duńskiej szczęśliwości, bo od 1973 roku, to właśnie Dania wybierana jest przez OECD (Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) krajem, którego mieszkańcy są najszczęśliwszym narodem na świecie. 

Ogromnym plusem książki, według mnie, jest fakt, że autorki pokazują lub naprowadzają jakie można podjąć działania w  kierunku wychowania dzieci na szczęśliwych ludzi, ale w żaden sposób nie upierają się przy swoich stanowiskach, ani nie stawiają się za absolutny wzór do naśladowania. Jessica Alexander jest amerykańską dziennikarką ze stopniem licencjackim z psychologii, a Iben Dissing Sandahl jest certyfikowanym coachem, licencjonowaną psychoterapeutką, nauczycielką z wykształcenia. Zatem ich rady i wnioski są wynikiem wieloletniej pracy naukowej, badań kultury, ale i codziennej obserwacji rodzinnego życia Duńczyków, mnóstwa rozmów z rodzicami, nauczycielami czy ekspertami. Opierają swoje tezy też na badaniach klinicznych i psychologicznych. 

Ja osobiście największą uwagę zwróciłam na fakt, jak ważna jest codzienna, swobodna zabawa dzieci i z dziećmi, a nie organizowanie im czasu, chociażby poprzez zapisywanie na szereg zajęć pozaszkolnych. Według Duńczyków radosna zabawa czyli taka, w czasie której dzieci są pozostawione same sobie, a więc bawią się same lub z kolegą, to wbrew pozorom, poważna nauka. Uczy spokoju, sprawia, że są mniej podminowane. Im więcej się bawią, tym są bardziej odporne psychicznie i doświadczone społecznie. Jeżeli sami chcemy się bawić ze swoimi dziećmi (chociaż przez kilka minut dziennie), musimy pamiętać o tym, by być prawdziwymi w tym, co robimy, skupionymi tylko na zabawie, powinniśmy zejść do poziomu dzieci, a wówczas będzie to cenniejsze niż najdroższa zabawka. Unikanie zbyt szybkiej interwencji w sprawach trudnych dla dziecka. Rodzice w Danii starają się interweniować w momencie, gdy jest to absolutnie konieczne, bo ufają dzieciom, że są one w stanie same zrobić coś nowego, a w każdym razie spróbować to zrobić. Warto też wstrzymać się i nie stawać się za każdym razem rozjemcą w konfliktowych sytuacjach między dziećmi. Chwalenie dzieci na każdym kroku jakie są mądre i cudowne (jak czynią to Amerykanie) paradoksalnie nie buduje ich pewności siebie, ani nie motywuje do nauki. Duńczycy chwalą, ale mądrze. Chwalą bowiem dzieci za to co zrobiły, a nie za to jakie są, a wiec wspierają rozwój dziecka, a nie trwałość ich cech. Skupiają się na zadaniu, a nie na nadmiernym komplementowaniu dziecka, co pozwala dziecku na skoncentrowaniu się na pracy, na podejmowanych staraniach, a nie na własnej inteligencji. Takie podejście uczy pokory, a wysiłek uważany jest za coś pozytywnego. Co więcej w obliczu niepowodzenia, dziecko zwiększa wówczas wysiłki i szuka nowych strategii uczenia się. Według Duńczyków cierpienia uczą bardziej, niż sukcesy. Wiecie, że baśnie H. Ch. Andersena w naszym kręgu kulturowym mają piękne, happyendowe zakończenia, a te w oryginale często wcale takiego nie mają? Duńczycy uważają bowiem, że o tragediach i przykrych sytuacjach powinno się rozmawiać, bo rozwija to empatię, pomaga dostrzegać i odczuwać wdzięczność za proste sprawy dnia codziennego, o czym tak często zapominamy.

Ja osobiście dzięki tej książce zweryfikowałam swoje podejście do niektórych spraw. Dla mnie "Duński przepis na szczęście" to nie typowy poradnik o wychowaniu dzieci, a ciekawa książka o zmianie życia na lepsze i szczęśliwsze!

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa MUZA.



Obsługiwane przez usługę Blogger.