Dawno nie publikowałam wpisu na temat moich ulubionych kosmetyków naturalnych, chociaż uważam że to jeden z fajniejszych cykli na blogu. Być może jest to wynik tego, że chciałam zużyć wszystkie kosmetyki, które aktualnie były otwarte, a dopiero później zakupić i przetestować kolejne. Nie jest ich też specjalnie dużo, ale za to same wspaniałości :) Zresztą przeczytajcie sami!


1. BB Cream Perfect Care od Rau Cosmetics. Mam go w kolorze light i idealnie stapia się z odcieniem mojej skóry. To mój pierwszy w życiu krem Blemish Base, czyli mieszanka podkładu i kremu do twarzy, i chyba jedyny, bo jest idealny, więc nie planuje zamienić go na nic innego. Potrzebowałam produktu, który będzie krył niedoskonałości, nie dając efektu maski (nienawidzę tego!), ale też nawilżał. Ten spełnia absolutnie wszystkie moje oczekiwania, a nawet więcej, ponieważ nie zawiera olejów mineralnych, czystego oleju silikonowego, parabenów czy też nanomateriałów. Używam go już jakiś czas i bardzo dobrze się z nim czuję, nic mnie nie piecze, nie ściąga, dobrze utrzymuje się na twarzy w ciągu dnia. Skóra wygląda bardzo świeżo. Warto wspomnieć jeszcze o tym, że w składzie ma pantenol i cynk, które łagodzą stany zapalne oraz zaczerwienienia i podrażnienia skóry. Dodatkowy plus za pompkę. Lubię takie rozwiązania. Można go kupić w dwóch odcieniach oraz w dwóch wersjach: małej - 5 ml i dużej 75 ml.


Do kupienia TU.



2. Relaksujący płyn micelarny od Clochee. Mam od nich trzy produkty: peeling (pisałam o nim TU), balsam (TU) oraz płyn micelarny. Wszystkie bardzo dobrze się u mnie sprawdzają, ale to właśnie płyn micelarny jest moim faworytem. Codziennie zmywam makijaż za pomocą olejku, obowiązkowo jednak używam też płynu micelarnego. To jest taki kosmetyk, z którym nigdy się nie rozstaję. Kiedy wyjeżdżam to jest pierwsza rzecz, którą pakuję. Relaksujący płyn micelarny od Clochee oczyszcza i tonizuje skórę, pozostawiając ją dobrze nawilżoną. To jak haust świeżego powietrza. Jego skład oparty jest na bazie hydrolatu z róży damasceńskiej oraz kwiatu pomarańczy co łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia. Po zastosowaniu skóra jest delikatnie lepka, uczucie to jednak znika po kilku minutach. Wszystkie preparaty Clochee, także i ten, jest wolny od parafiny, parabenów, silikonów, syntetycznych barwników czy aromatów. Nawet opakowania pochodzą z recyklingu i nadają się do ponownego przetworzenia. Dla mnie bomba.


Do kupienia, w promocyjnej obecnie cenie, TUTAJ.



3. Suchy peeling kokosowy od Nacomi. To marka, z którą jestem za pan brat od dawna. Moja przygoda z kosmetykami naturalnymi zaczęła się właśnie od ich produktów. Kupowałam je zawsze, kiedy byłam w Przemyślu u siostry, bo tam były dostępne. Teraz zamawiam przez internet albo kupuję stacjonarnie w sklepie osiedlowym. Dopiero niedawno odkryłam ten 100% wegański suchy peeling. Ja mam akurat wersję z kokosem, ale sprawdziłam że jest też kawowy i truskawkowy. Fantastyczny, krótki skład: kawa robusta (ma ponad 2% kofeiny, która działa świetnie na cellulit), cukier trzcinowy, sól z Morza Martwego, oleje i zapach. Wszystko zamknięte w strunowym, wodoodpornym opakowaniu. Stosuję go na zwilżoną skórę i muszę przyznać, że to dobry ścierak. Pozostawiam go na trochę na ciele, następnie spłukuję i jest super. Skóra jest nawilżona, napięta, elastyczna, powiedziałabym nawet że sprężysta. Po użyciu przyjemnie pachnie prawdziwą, świeżo zmieloną kawą. Plusem jest również to, że dość łatwo się spłukuje, i z naszego ciała, jak i z wanny. Jestem zdecydowanie na tak.


Do kupienia np. w Hebe czy przez internet TU



4. John Masters Organics Scalp - spray, który doradziła mi przemiła Pani z ecoandwell.pl Uwielbiam kupować tam kosmetyki, bo Pani ma do mnie ogromną cierpliwość, odpowiada na moje zapytania i zawsze dobrze mi doradza. Do tego zakupione produkty są zawsze pięknie zapakowane. No i zakochałam się w ich Instagramie. Pięknie tam, zobaczcie sami. Co do produktu, to w internecie krążą różne opinie na jego temat, zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Ja mam cienkie włosy i nie jest ich specjalnie dużo, więc potrzebowałam czegoś, co zwiększy ich objętość. I faktycznie produkt świetnie unosi włosy u nasady, jednocześnie nie obciążając ich. Stosuję go zawsze po umyciu, a następnie suszę włosy. Dodatkowo spray łagodzi skórę głowy i redukuje stany zapalne skóry. Dzięki niemu moje włosy są zdecydowanie mocniejsze i jest ich więcej.


Do kupienia TU.



5. Mydła Herbs&Hydro Pure - to taka wisienka na torcie. Pisałam (TU) o tym, że zakochałam się w ich mydłach w płynie, oczywiście nadal tę opinię podtrzymuję. W ofercie znaleźć można także mydła w kostce, które również mnie zachwyciły, bo działają kojąco na skórę. Bardzo przyjemne w użyciu, a po zastosowaniu nie czuć nieprzyjemnego ściągnięcia czy przesuszenia skóry. Nie zawierają  konserwantów, chemicznych utwardzaczy, wybielaczy, środków pieniących. Takie prawdziwe, naturalne mydła, niektóre nawet wegańskie. Wybór jest spory, absolutnie każdy znajdzie coś dla siebie. Z czystym sumieniem mówię: są genialne.

 
Kupić je można TU.

Obsługiwane przez usługę Blogger.