Maj i czerwiec minął mi błyskawicznie i bardzo intensywnie, ale paradoksalnie wcale nie było w tych miesiącach jakoś mnóstwa ciekawych odkryć, natomiast te które się pojawiły, były naprawdę wow! Bardziej skupiałam się na "być" niż "mieć", na codziennych, ulotnych chwilach, na cieszeniu się słońcem i naszymi wyprawami, tymi całkiem bliskimi, rowerowymi i tymi ciut dalszymi. Kto śledzi publikowany tutaj prawie co miesiąc, od dobrych kilku lat, cykl o hitach miesiąca, wie że zawsze podrzucę dobry serial, książkę czy kosmetyk, a czasem zachwycę się jakimś ciuchem czy przepisem. Nie przedłużając, zapraszam na wpis!

Wycieczki rowerowe


Przyznam szczerze, że odkąd Alexander zdobył umiejętność jazdy na rowerze, wycieczki rowerowe stały się dla nas jedną z ulubionych form wspólnego, aktywnego spędzania czasu. Zazwyczaj w weekendy, jeżeli dopisuje pogoda, wyruszamy rowerem zwiedzać Lublin i okolice. Fajnie, że w mieście w którym mieszkamy, jest sporo ścieżek rowerowych. Las blisko, więc śmigamy i po lesie, wdychając świeże powietrze. Czasem zabieramy ze sobą jedzenie i robimy mini pikniki. Super, polecamy każdemu! 

Wakacje w wersji all inclusive


Gdzie ostatnio nie spojrzę i ucha nie przyłożę to widzę i słyszę jak wakacje w wariancie all inclusive traktowane są z pogardą, bo przecież to wakacje dla fajtłap, którzy w żaden sposób na własną rękę nie potrafią sobie zorganizować wypoczynku, potrzebują być prowadzeni za rękę od wejścia na lotnisko do wyjścia z niego, a potem objęci opieką rezydenta. Spędzają czas wśród niemieckich emerytek, tylko jedząc, leżąc i wyciągając ręce po rozcieńczane we wszystkich kolorach tęczy drinki. Ale bez przesady, czasem uda się przeżyć fajne wakacje wykupione w biurze podróży. Nie zawsze jest bowiem czas na planowanie i organizację wypoczynku na własną rękę, jak to było w naszym przypadku. Szybka decyzja, bo okazało się, że razem wolne możemy mieć jedynie w czerwcu. I polecieliśmy na Cypr, już drugi raz. Można mieć frajdę i z takich wakacji, najważniejsze by być razem, by umieć wspólnie budować zamki z piasku i mega fortece, uczyć nurkować mamę, ćwiczyć jogę, grać wspólnie w gry czy wsiąść w taksówkę czy autobus i ruszyć przed siebie, nie pytając o drogę rezydenta. 

Kosmetyki


Tutaj mam dwa hiciory, z czego jeden już kiedyś pojawił się u mnie na blogu. Ten zupełnie nowy to Sok-tonik-esencja Juice in Motion od Lush Botanicals. To moje pierwsze zetknięcie z tą marką. Robiąc zero waste'owe zakupy w Szklanym składziku dorzuciłam właśnie ten produkt, bo akurat potrzebowałam toniku do twarzy i od dawna byłam ciekawa tych polskich naturalnych kosmetyków z lodówki, bo wiedzieć należy że są one pozbawione konserwantów, należy więc je zużyć około 10 tygodni od daty produkcji i przechowywać właśnie w lodówce. Stosuję go już około 6 tygodni i uważam, że to produkt genialny, mega odżywczy, taki pokarm dla skóry. Rewelacyjnie koi, przynosi ulgę skórze, ale też orzeźwia, a wszystko za sprawą soku z aloesu. Skóra jest po nim nawilżona, miękka i lekko napięta. No i ten mocno cytrusowy zapach. Produkt ma wiele zastosowań, ale ja najczęściej używam go jako ostatni etap pielęgnacji, zwyczajnie tonizuję nim twarz i lekko wklepuję traktując Juice in Motion jako serum. Jak dla mnie bomba!


Kolejny bombowy kosmetyk, o którym w zasadzie już kiedyś pisałam, i jest moim hitem od dawna to brązujący balsam do ciała i twarzy pomarańcza z cynamonem od Mokosh. Uwielbiam ten produkt i do tej pory nie trafiłam na fajniejszy balsam brązujący, niż ten właśnie. Świetnie podbija kolor, ale nie jest nachalnie pomarańczowy, nie pozostawia mazai ani smug i nie śmierdzi, jak typowy balsam brązujący czy samoopalacz. Do tego świetnie się rozprowadza, bo ma lekką konsystencję, nawilża skórę i naprawdę pięknie pachnie pomarańczami. To mój letni przyjaciel. Znajdziecie go w Eco and well


A jeżeli już będziecie tam robić zakupy, to koniecznie dorzućcie do koszyka Zojo Elixirs - The Gorgeous Formula, bo warto zadbać o siebie nie tylko od zewnątrz, ale też od wewnątrz. Są to sproszkowane mieszanki różnych dobroczynnych składników pochodzenia roślinnego, w zależności który eliksir wybierzemy (a jest ich 7) odpowiadający naszym potrzebom urodowym i zdrowotnym. Ja mam akurat ten z trawą jęczmienną, czarną porzeczką, baobabem, ashwagandha, świerzbcem właściwym, triphala (w tym liściokwiat garbnikowy, migdałecznik, migdałecznik chebułowiec) i herbatą matcha. Odkąd stosuję eliksir widzę znaczną poprawę nie tylko kondycji mojej skóry, ale ogólnie lepiej się czuję. Uważam, że warto przyjrzeć się takim organicznym suplementom diety, które są niemodyfikowane genetycznie, wegańskie, bez laktozy i glutenu, pestycydów, nawozów, konserwantów, substancji polepszających smak i kolor, do produkcji których użyte są nieprzetworzone surowce organiczne tłoczone na zimno.

Książki


W maju i czerwcu przeczytałam sporo książek (recenzje większości znajdziecie TU), ale dwie pozycje szczególnie skradły moje serce, dlatego o nich tutaj wspominam. Pierwsza książka to nowy thriller Magdy Stachuli "Oszukana", z którą jestem w zasadzie od pierwszej książki i bardzo mocno jej kibicuję. Zawsze z utęsknieniem czekam na jej nową powieść, i jak do tej pory nie zawiodłam się na żadnej. Tym razem poznajemy historię młodziutkiej Leny, która mieszka ze sporo starszym od siebie chłopakiem i psem Biszkoptem w pięknej willi nad jeziorem w cichej i spokojnej miejscowości. Wydawać by się mogło, że wiodą sielskie, ustabilizowane życie. Jednak oboje skrywają swoje tajemnice. Co więc takiego wydarzyło się w przeszłości każdego z nich, że przed czymś tak usilnie uciekają? Magda Stachula ma styl pisania, który bardzo mi odpowiada, nie pozwala oderwać się od czytanej lektury, nie można jej sobie dawkować, bo rozdział za rozdziałem wciąga jeszcze bardziej. Naprawdę sensownie i bardzo realistycznie skonstruowany thriller, bardzo intrygujący i z nieszablonowym zakończeniem. Bardzo na tak!


Kolejna książka to "Kolory pawich piór" czyli jedna z pierwszych powieści Jojo Moyes, ale dopiero teraz wydana w Polsce. Ja osobiście jestem fanką Jojo Moyes, dlatego mam na półce wszystkie jej książki. "Kolory pawich piór", pisząc w skrócie, to wielopłaszczyznowa historia, gdzie skomplikowane ludzkie losy jednego pokolenia mają wpływ na losy kolejnego. To powieść która składa się z nie jednej, a kilku historii, o poszukiwaniu miłości, swojego miejsca na ziemi, trudnych rodzinnych relacjach i tajemnicach, skrywanych latami. Tym razem Moyes nie podarowała nam ciepłej i lekkiej lektury, a poruszające do głębi, ciężkie historie kobiet, które poszukują siebie, stają przed niełatwymi życiowymi wyborami, walczą o swoje marzenia i mierzą się z rodzinnymi tragediami, dlatego książka wymaga czasu i skupienia. Autorka nie omija trudnych tematów i stawia swoje bohaterki przed różnymi życiowymi dylematami, pokazuje że nic nie jest ani białe, ani czarne, jak życie każdego z nas.

Serial


Ten serial obejrzeliśmy w zaledwie trzy wieczory. Fakt, jest to tylko 10 trzydziestominutowych odcinków, ale fabuła od początku wciąga i w dalszej części zawiera sporo ciekawych zwrotów akcji, która z odcinka na odcinek nabiera tempa, a na jaw stopniowo wychodzą szczegóły z życia głównych bohaterek. Wprawdzie szybko wyczuliśmy pismo nosem czyli zorientowaliśmy się co tu tak naprawdę jest grane, to z przyjemnością obejrzeliśmy cały serial. Ogromny plus za koncertowo zagrane role, zarówno przez Christinę Applegate (Jen), jak i Lindę Cardellini (Judy). Polecam, jeżeli jeszcze nie oglądaliście!


















Obsługiwane przez usługę Blogger.