Tak bardzo w tym roku doświadczyłam lipca, jak nigdy dotąd! Pewnie to za sprawą urlopu, który pierwszy raz, odkąd pracuję, wzięłam właśnie w lipcu. A dorobek pracowniczy mam już naprawdę spory. Lipiec potrafi być piękny. Mój taki właśnie bywał. Miałam przy sobie mamę, trochę wyjeżdżaliśmy tak rodzinnie, więc starałam się brać z tego co najlepsze, wycisnąć, co się wycisnąć da. Te nasze wakacyjne migawki wrzucałam na Instagram, a dzisiaj pokażę Wam co mi jeszcze umiliło słoneczne lipcowe dni i wieczory. 

Przemyśl 
 

Odwiedziłam na dłużej rodzinne strony, bo tam zawsze lubię wracać. Jest mama, i siostra, i spokojniej płynie czas. Mieszkałam tam pół swojego życia, ale dopiero ostatnio zwiedziłam w Przemyślu sporo ciekawych miejsc za sprawą siostrzenicy. Spotkałam się z przyjaciółką z dzieciństwa, z którą widzimy się co dwa lata, bo na stałe mieszka w Stanach. Pospacerowałam z ciocią wzdłuż Sanu, pomoczyłam nogi w Jeziorze Solińskim, wdrapałam się na przemyską wieżę archikatedralną, pooglądałam fajki i dzwony. To był fajny czas, kiedy Alex mógł pobujać się na trzepaku, pobiegać z kolegami do późna i wracać do domu brudny, z połową piaskownicy na głowie. Byliście kiedyś w Przemyślu i w Bieszczadach? Jeśli nie, to koniecznie nadróbcie!

Kosmetyki


W lipcu weszłam w posiadanie cudownego, otulającego zapachem balsamu do ciała kokos-wanilia od  Natu handmade. Ich kosmetyki znam i cenię od dawna i wiem, że to zawsze są genialne produkty. Tym balsamem smaruję się codziennie, bo kusi jednym z moich ulubionych zapachów. Balsam ma fajną, lekką, aksamitną konsystencję, która dość szybko się wchłania, a skórę pozostawia miękką i gładką. Po nałożeniu pozostawia lekki filmik, ale nie jest jakoś mocno tłusty. Bardzo bogaty, ale zarazem delikatny czyli taki jak lubię najbardziej. Dobry, prosty skład (olej kokosowy nierafinowany, masło shea, masło kakaowe, olej migdałowy, tapioka, waniliowa kompozycja zapachowa, witamina E) to oczywiście duży plus. Nie jestem w stanie się mu oprzeć!


Jak już jesteśmy przy kosmetykach to powiem Wam, że odkryłam rewelacyjny oczyszczający peeling do twarzy od Chic Chiq, a wiadomo oczyszczanie to podstawa pielęgnacji. Maseczki tej firmy znam od dawna i nie wyobrażam sobie, by stosować inne (jak spróbujecie będziecie wiedzieć o czym piszę!). A teraz skusiłam się na ich peeling do twarzy Aam Face. I nie skłamię jak napiszę, że jest to produkt idealny, moje odkrycie sezonu. W ogóle kosmetyki tej marki inspirowane są Ajurwedą. Bazują jedynie na naturalnych, wyselekcjonowanych składnikach, które pochodzą z różnych zakątków świata, od odpowiednich hodowców. W skład peelingu wchodzi ryż, który ma za zadanie nawilżyć skórę, cukier kokosowy pomagający zatrzymać nawilżenie wewnątrz skóry, mąka z ciecierzycy, która delikatnie oczyszcza skórę z martwego naskórka oraz mango - źródło witaminy A, E, C oraz magnezu. Stosuję ten peeling już chwilkę i widzę pozytywne zmiany w stanie skóry, jest ona gładsza, zredukowane są krosty i zaskórniki. Jak dla mnie bomba!

Do obejrzenia i posłuchania


W lipcu obejrzeliśmy z mężem drugi, wyczekiwany sezon Wielkich kłamstewek. Nie ustępuje on w niczym pierwszej części. Trzyma poziom i wciąga zacnie. Tym razem do obsady dołączyła Meryl Streep, więc nie mogło być inaczej! Kto nie oglądał ten gapa i niech nadrabia!


Langusta na palmie - kanał na youtube prowadzony przez  ojca Adama Szustaka, dominikanina. Pewnie część z Was zna i śledzi jego poczynania. Ja Słucham z przerwami od dawna, ale w lipcu odpalałam jego kanał niemalże codziennie. Dla mnie osobiście prowadzący jest bardzo przekonujący i autentyczny. Najbardziej lubię słuchać Dobranocek, zawsze do nich wracam, bo często pozwalają mi spojrzeć na różne rzeczy z innej perspektywy, lub dojrzeć w swoim życiu coś, czego nie dostrzegałam.

Książka


W siódmym miesiącu roku przeczytałam sporo książek, ale zdecydowanie wygrał u mnie thriller Guillamue Musso "Zjazd absolwentów". Czekałam na niego z niecierpliwością od czasu, kiedy pojawił się w zapowiedziach Wydawnictwa Albatros. Musso to mój ulubiony autor, a "Zjazd absolwentów" to chyba jego najlepsza książka. Genialna historia, gdzie za jedną tajemnicą kryje się kolejna, a mordercę poznajemy już na początku, chociaż zbrodnia wcale nie jest taka oczywista. Thomas Degalais, który obecnie jest wziętym, mieszkającym w Nowym Yorku pisarzem, wraca na Lazurowe Wybrzeże, aby wziąć udział wraz ze znajomymi z młodych lat w zjeździe absolwentów swojego liceum i świętować pięćdziesięciolecie działalności szkoły. Okazuje się, że tutaj nadal niemal wszyscy żyją wydarzeniami z 1992 roku, kiedy to zaginęła w dziwnych okolicznościach para - Vinca Rockwell, piękna i popularna uczennica oraz jej nauczyciel filozofii Alexis Clement. Mimo śledztwa nie udało się ustalić, co się z nimi stało. Przyjęto, że uciekli, by wspólnie rozpocząć nowe życie. Tymczasem, po latach, na jaw zaczynają wychodzić fakty, które temu zaprzeczają, zwłaszcza że niektórzy wiedzą, co spotkało nauczyciela filozofii w pewną grudniową noc. Każda kolejna odkryta karta jest przyczynkiem do dalszej, złożonej historii. Czy społeczność Sophii Antipolis doczeka się wreszcie rozwiązania tej sprawy? Fabuła jest naprawdę przednia, misternie skonstruowana, historia wciągająca, więc to rozrywka na wysokim poziomie. Pełno tu tajemnic, niedomówień, intryg, które w końcówce książki zgrabnie łączą się w jedną spójną całość dostarczając czytelnikowi zaskakujące zakończenie. I oczywiście celne cytaty z literatury, które są swoistymi wprowadzeniami do kolejnych rozdziałów. Brawo Musso!!!

Jedzenie

Lato, więc w mojej kuchni królują warzywa i owoce z pobliskiego ryneczku. A to wszystko co z nich wyczarowuję ma być szybkie w przygotowaniu, no i rzecz jasna smaczne. Nie ma tu żadnych rewolucji, przekombinowanych przepisów, ale i tak pokażę wam czym zajadałam się w lipcu, chociaż właściwie nadal taką owsiankę czy warzywa w woku przygotowuję. Wrzucam, może kogoś zainspiruję.


Zazwyczaj dzień w pracy rozpoczynam owsianką, którą przygotowuję sobie w taki sposób: 3-4 daktyle, 4 łyżki owsianki, 1 pokrojony banan zalewam wrzątkiem i gotuję, później dodaję łyżkę musu kokosowego, czasem pastę z orzechów laskowych, czasem masło orzeczowe, zależy co aktualnie mam w domu. Kiedy wszystko jest gotowe dodaję ulubione owoce - mango, maliny, borówki. Przekładam do pojemnika termicznego i zabieram ze sobą do pracy! Pycha!


Warzywa z woka robię często, bo to pomysł na szybki obiad i czyszczenie lodówki. Podduszam cebulkę w piórkach, następnie dodaję marchewkę w plastrach, cukinię, jak mam to bakłażana, brokuła, kalafiora, kolorowe papryki czy kapustę pak choi i przyprawiam np. świeżo zmielonym pieprzem, oregano. Podduszam, a potem wszystko polewam sosem tamari mieszając do połączenia. Po wyłożeniu na talerz można jeszcze danie posypać ziarnami sezamu czy dołożyć avocado jak lubicie. I gotowe!

Patent do szkoły/przedszkola 


Wrzesień za pasem, chociaż nadal rozkoszuję się wakacjami, to powoli rozglądam się za szkolną wyprawką, by nie zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę. Kilka dni temu zamówiłam personalizowane etykiety i naklejki od StickerKid, bo Alex w tym roku dołączył do szkolnej drużyny basenowej, więc takie patenty są u nas w cenie. Myślę, że to też idealne rozwiązanie dla mam dzieci przedszkolnych, wiem coś o tym, bo przecież ten etap już za mną. Oznaczenie rzeczy wcale nie musi być ani pracochłonne, ani czasochłonne, ani nieestetyczne, bo można zamówić naklejki, prasowanki, które są trwałe, a do tego ładnie się prezentują. Mona wybrać motyw, kształt, stworzyć własny napis. Zresztą przeczytacie więcej na ten temat w tym wpisie.






Obsługiwane przez usługę Blogger.