Nigdy nie byłam fanką nakładania masek na twarz, a już broniłam się rękami i nogami przed tymi, które należy własnoręcznie przygotować. Nie wiem, pewnie po części wynikało to z lenistwa, a może z braku wiary, że jej zastosowanie przyniesie oczekiwane rezultaty. Kilka tygodni temu za sprawą koleżanki zmieniłam zdanie. Dziś nie wyobrażam sobie już pielęgnacji bez zastosowania maseczki. Postawiłam na taką, która składa się tylko z trzech składników: z zielonej glinki, alg morskich (spiruliny) i zielonej kawy.


Dobroczynne właściwości glinek znane są od wieków. Zawierają minerały (takie, chociażby jak: krzem, magnez, wapń, potas, fosfor czy sód) i aktywne enzymy. Z kolei algi morskie (najlepsze to te zwane spiruliną) są źródłem protein, witamin, aminokwasów i minerałów. Zielona kawa natomiast bogata jest w kwas chlorogenowy i znana jest z właściwości przeciwbakteryjnych, przeciwzapalnych i przeciwgrzybiczych. Moją maseczkę w pudrze kupiłam w sklepie e-fiore (to TA) i stosuje ją nie tylko na twarz, ale i na ciało. Polecana jest do skóry skłonnej do zmarszczek, szarej, mało jędrnej, zanieczyszczonej. Maska zapobiega też błyszczeniu skóry, leczy trądzik i stany łojotokowe. Usuwa wszystkie toksyczne substancje ze skóry w zamian oddając minerały. Ma, jak widać, szerokie spektrum działania.

Swoją maseczkę przygotowuję w niemetalowym naczyniu i mieszam również czymś niemetalowym. Do proszku najczęściej dodaję wodę, czasem tonik, częściej hydrolaty czy tkefir lub jogurt. Dodatkowo można dodać kilka kropel olejku naturalnego, np. arganowego, z dzikiej róży czy z pestek malin. Jej konsystencja musi jednak przypominać gęstą śmietanę. Tak przygotowaną maseczkę, nakładam na twarz maksymalnie na 15 minut, pamiętając by w tym czasie zwilżać ją np. wodą termalną, by nie dopuścić do jej wyschnięcia.


Czuję ogromną różnicę od kiedy stosuję maskę, bo zapobiega powstawaniu wszelkich niespodzianek. Moja skóra twarzy jest przede wszystkim dobrze oczyszczona i odżywiona. Dodatkowo jest rozjaśniona, wygładzona i matowa. Rewelacja!
Maskę można także stosować na ciało, w miejscach gdzie skóra nie jest zbyt jędrna i dotknięta cellulitem, bo świetnie napina skórę.
Nie stosowałam, ale wiem, że można ją także dodawać do kąpieli czy robić z okłady na bolące stawy, mięśnie, ucho.


Kupując maskę dorzuciłam do koszyka olejek z płatków róży damasceńskiej (TU) oraz masło do ciała opuncja figowa (TU). 



Olejek otrzymuje się poprzez macerowanie świeżych płatków róży damasceńskiej w oleju ze słodkich migdałów. Zalecany jest do stosowania przy cerze suchej i odwodnionej. Bardzo łagodnie się rozprowadza dzięki swojej lekkiej, płynnej konsystencji. Pozostawia na skórze delikatną warstwę, która dość szybko się wchłania. Olej jest bardzo wydajny. Ma lekki różany zapach. Po jego zastosowaniu skóra twarzy jest dobrze nawilżona i sprężysta.


W maśle opuncja figowa zakochałam się od pierwszego użycia. Jest lekkie, ale treściwe, świetnie się rozprowadza i super wchłania. Skóra po nim jest bardzo mocno odżywiona, nawilżona i uelastyczniona. Dodatkowo świetnie radzi sobie z przesuszeniami na łokciach i kolanach. Dla mnie to takie trochę regenerujące serum. Zapach jest bardzo przyjemny, słodki i egzotyczny. Jestem bardzo na tak!

Zestaw do herbaty pochodzi ze strony Mondex.pl











Obsługiwane przez usługę Blogger.