Październik to u mnie miesiąc, w którym przeczytałam najwięcej książek. Zapewne dlatego, że pogoda nie sprzyja spacerowaniu i spędzaniu czasu poza domem. Lubuję się więc w poznawaniu kolejnych historii opisanych w książkach. Tym razem napiszę o mojej pierwszej przeczytanej książce amerykańskiej pisarki Lisy Gardner, która swoją drogą ląduje na mojej liście ulubionych pisarzy.

"Powiem to tylko raz" to genialny thriller kryminalny, który nie pozwala na nawet najdrobniejszą chwilę nudy. Wciąga i zatrzymuje Czytelnika już od pierwszych stron. Pełen napięcia i emocjonujący rollercoaster, gdzie pozory mylą, a akcja pędzi jak szalona, ku zaskakującemu zaskoczeniu. Mnóstwo tu zagadek, zwrotów akcji, niewyjaśnionych tajemnic, poszlak, które sprawiają, że czyta się książkę z wypiekami na twarzy, a po jej odłożeniu myśli krążą wokół historii opisanej w książce. 

Trzy kobiety i tajemnice sprzed lat...

Evie to bardzo niepewna, onieśmielona i zamknięta w sobie kobieta, która poślubiła zdawałoby się mężczyznę idealnego. Pewnego dnia po powrocie z pracy kobieta odkrywa, że jej mąż nie żyje i zdezorientowana oddaje ostatnie strzały z pistoletu w kierunku komputera. Co takiego zobaczyła na monitorze? Kiedy przyjeżdża policja zastaje kobietę z bronią w ręku. Dowody świadczą jednoznacznie o winie kobiety. Sytuacja podobna do tej sprzed szesnastu laty, gdy zabity został ojciec Evie i ostatecznie uznano, że był to nieszczęśliwy wypadek.

Flora ma z kolei za sobą bardzo traumatyczne przeżycia, bo została porwana i była więziona przez porywacza przez ponad rok. Czuje się zagubiona, niepewna, zastraszona i trudno jej ułożyć sobie życie na nowo do aż czasu w telewizji rozpoznaje twarz swojego oprawcy i odkrywa jego tożsamość.

D.D. Warren to detektyw świetnie wykonująca swoją pracę. Kiedyś prowadziła sprawę Evie Hopkins i teraz postanawia ją wznowić, bo coś nie daje jej spokoju, że winowajczynie nie poniosła kary. Nie spocznie więc dopóki nie doprowadzi sprawy do końca. A wówczas na jaw zaczynają wychodzić mroczne tajemnice. 

Dobry thriller ze świetnym zakończeniem. Polecam. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Albatros

 

Za oknami ostatnio szaro, buro i ponuro. Ciągle siąpi deszcz, zimno i szybko robi się ciemno, więc to doskonały czas, by zostać w domu pod ciepłym kocem z dobrą herbatą w kubku i czytać, czytać, czytać. Z racji tego, że mój syn i mąż również podzielają moją pasję czytelniczą, więc to nasz sposób na wspólne spędzanie czasu. Dzisiaj przychodzę z recenzją książki "Rebeka" Daphne du Marier, którą w ostatnim czasie przeczytałam. 

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Albatros i jest to jej nowe wydanie, bowiem "Rebeka" po raz pierwszy została wydana w 1938 roku. Niedawno na jej podstawie powstał film, który można obejrzeć na Netflixie. 

Manderley, urocza posiadłość, dom marzeń, gdzie wszystko zachwyca swoim pięknem. Gospodarze towarzyscy z serdecznością witają kolejnych gości. Rezydencja tętni wiec życiem, gwarem, śmiechem, śpiewem i zabawą, a gospodyni przyciąga jak magnes. Wielbią ją gości, lgną do niej wszyscy, bo to pełna uroku i czaru kobieta, a może tylko dobrze gra swoją rolę i licznym udaje się na to nabrać. Rebeka de Winter z całą pewnością kochała to miejsce, bo nawet po śmierci, która nastąpiła w niewyjaśnionych okolicznościach, każdy kąt w domu przesiąknięty jest jej obecnością. Panoszy się wszędzie pani de Winter, widmo Rebeki krąży nad Manderley.

Wszystko się zmienia kiedy domem zaczyna zarządzać druga pani de Winter. Nastaje smutek, pustka, cisza, pomimo że wszystko na pozór toczy się tak samo. Następczyni Rebeki, to młoda, bardzo nieśmiała kobieta, która wraz ze swoją pracodawczynią trafia na Riwierę Francuską, gdzie poznaje wdowca Maxima i bardzo szybko godzi się wyjść za niego za mąż. Małżonkowie wyjeżdżają w podróż poślubną, gdzie szczęśliwie płynie im czas, ale nastaje chwila powrotu do rodzinnej posiadłości Maxima, gdzie wciąż czai się Rebeka, czuć niemal namacalnie jej obecność. Również stosunki drugiej pani de Winter z mężem ulegają drastycznej zmianie. Nie tak miało wyglądać życie młodej mężatki w Manderley. Na przekór wszystkiemu młoda pani de Winter stawia jednak czoło kolejnym dniom próbując odkryć kim była jej poprzedniczka i co rzeczywiście ją spotkało. Czy jednak sprosta wymaganiom? Czy da się żyć w cieniu Rebeki? Czy pozna prawdę o swojej poprzedniczce i miejscu, w którym przyszło jej mieszkać?

"Rebeka" to nietuzinkowa książka, która dostarcza mnóstwa emocji. Mroczny, trochę nawet duszny klimat, który towarzyszy nam przez całą książkę, udziela się mocno, a niewyjaśniona tajemnica nurtuje i intryguje  na tyle, że pragniemy ją odkryć jak najszybciej wraz z główną bohaterką. 
 
Piękny styl pisarski autorki sprawia, że czytanie tej książki to ogromna przyjemność. Fantastycznie zbudowane postacie to również ogromny plus powieści. Słowem warto przeczytać, bo to kawał dobrej literatury. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Albatros.
 
 
Kiedy zobaczyłam w zapowiedziach Wydawnictwa Muza nową książkę autora "Szeptacza", wiedziałam że muszę ją przeczytać. Alex North poprzednią książką mocno rozbudził moją ciekawość czytelniczą (pisałam o tej książce TU), więc byłam ciekawa czy jego kolejny thriller "W cieniu zła" będzie równie dobry. Okazał się świetny!

To powieść, która należy do tych nieodkładalnych, kiedy mówisz sobie, jeszcze tylko jedna strona, a potem jest kolejna, kolejna i kolejna. Fabuła książki jest świetnie skonstruowana, wszystko przemyślane i dopracowane w najmniejszym szczególe. Nie brakuje tu napięcia, które narasta z każdą kolejną przeczytaną stroną, specyficzna, klimatyczna atmosfera, która pobudza emocje i podsyca wyobraźnię, aż momentami ciężko zapanować nad własnymi lękami. Autor z nami igra, wodzi nas za nos, rozsypuje w mig poukładane przez Czytelnika rozwiązanie. Po mistrzowsku użyty przez autora motyw snu, nadaje powieści aurę tajemniczości, oniryczny klimat. Co jest prawdą, a co senną marą?

Książka "W cieniu zła" opowiada historię Czerwonorękiego. W małym, sennym miasteczku Gritten Wood dwadzieścia pięć lat wstecz dochodzi do bestialskiego mordu, który ma podłoże rytualne. W wyniku śledztwa zatrzymano tylko jednego ze sprawców, bo drugi Charlie Crabtree zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Nikt nie wie co się z nim stało, no może nie całkiem nikt..., bo Paul Adams doskonale wie, co się stało. 

Z powodu wypadku matki Paul, po latach wraca w rodzinne strony i wówczas, w pobliżu Gritten Wood, dochodzi do zbrodni łudząco podobnej do tej sprzed lat. Czy to sprawka Czerwonorękiego? Czy Charli Crabtree znów dał o sobie znać? Czy Paul i tym razem ucieknie z rodzinnego miasteczka czy stawi czoła temu co się wydarzyło? Wspomnienia tragedii z dzieciństwa wracają do niego ze zdwojoną siłą, mimo że chciałby o nich zapomnieć...

Genialnie napisany thriller, z ciekawymi bohaterami, mnóstwem zwrotów akcji i mrocznych scen powodujących, że wielokrotnie ciarki przebiegają po plecach.

Jeżeli, jak ja lubicie thrillery, to tej książki nie możecie przegapić. Do kupienia TUTAJ

Wcześniejsza książka Ewy Przydrygi "Bliżej niż myślisz" (pisałam o niej TUTAJ) zrobiła na mnie ogromne wrażenie, tym bardziej że dawno nic tak ciekawego polskiego autora nie wpadło mi w ręce. Bardzo ucieszyłam się, że ukazał się kolejny thriller autorki. "Miała umrzeć" to książka, przez którą zarwałam noc. 

Historia opisana w książce opowiedziana jest z perspektywy dwóch kobiety: Ady i Leny. Ada, to nastolatka, dziewczyna pełna wewnętrznego niepokoju, buntowniczka która kocha pływanie, a w wolnych chwilach wraz z grupką znajomych, podejmuje się ekstremalnych wyzwań, bo odreagować domowe piekło. Gra wspomagana kolejnymi środkami odurzającymi, która w skutkach może być tragiczna. Każde kolejne zadanie jest bardziej igrające ze śmiercią. 

Ada opiekuje się też czteroletnią siostrą, z którą chce uciec z domu, bo brakuje w nim miłości, bezpieczeństwa i troski... Jednak pewnego dnia wydarza się coś złego....

Lena to dwudziestopięcioletnia młoda kobieta, artystka, rzeźbiarka, która zupełnie nie potrafi odnaleźć się w życiu. Smutki topi w alkoholu oraz przypadkowym seksie. Nie potrafi nikomu zbliżyć się do siebie, ani zaufać. W dzieciństwie straciła najbliższych i została wychowana przez ciotkę, zimną kobietę, która zafundowała jej dzieciństwo bez miłości, czułości i prawdy. Kobieta podczas wernisażu swoich prac poznaje klauna, tajemniczego mężczyznę twierdzącego, że ją zna. To on okazuje się przyczynkiem do poszukiwań Leny, która pragnie dowiedzieć się dlaczego męczą ją koszmary i co tak naprawdę wydarzyło się, kiedy była małą dziewczynką.

Co łączy te dwie kobiety?

"Miała umrzeć" to naprawę mocny thriller psychologiczny. Dobrze przemyślany, dopracowany w każdym szczególe (nawet idealnie pasująca okładka!), świetnie napisany, poruszający trudne, ciężkie i złożone tematy, a tajemnica którą skrywają karty książki nie pozwala Czytelnikowi odłożyć powieści. Do tego genialne zakończenie, które wbija w fotel, po którym trudno wrócić do rzeczywistości. Lektura obowiązkowa dla każdego fana gatunku. Szczerze polecam.

Książka jest do kupienia TUTAJ.

Ostatnio tyle niezbyt miłych rzeczy dzieje się wokół, do tego pogoda zdecydowanie nie sprzyja spacerom, sięgam więc częściej po ksiażki kokosząc się pod ciepłym kocem z herbatą w ręku i pachnącymi świeczkami nieopodal, by wytchnąć, oderwać się od szarej codzienności, odpocząć, zrelaksować się, zająć głowę czymś innym. Dziś napiszę o książce, która mi w tym ostatnio pomogła. To najnowszy kryminał Michelle Frances "Córka".

Książka opowiada o losach dwóch kobiet: matki i córki, z tajemnicą w tle. Kate, jako nastolatka zachodzi w ciążę, z czym nie mogą się pogodzić jej rodzice. Młoda dziewczyna postanawia jednak urodzić i wychować dziecko. Rezygnuje więc ze szkoły, idzie do pracy, by móc utrzymać się z córką. Jej jedynym wsparciem okazuje się sąsiadka Iris. Becky dorasta, jest mądrą i zdolną kobietą, co bardzo raduje Kate. Marzy o dobrym życiu dla córki, w którym ta będzie mogła realizować swoje marzenia. Niestety, staje się coś okropnego. Becky wracając do domu rowerem zostaje potrącona przez ciężarówkę i w wyniku wypadku umiera. Kate nie może się z tym pogodzić. Nie daje jej również spokoju fakt, że nikt nie poniósł za to odpowiedzialności. Sama rozpoczyna więc śledztwo, podczas którego odkrywa, że jej córka prowadziła również własne dochodzenie, o czym świadczą znalezione notatki. Pracowała nad sprawą, która nie ujrzała światła dziennego. Kate postanawia podążać tropem rozpoczętym przez córkę. Czy zatem śmierć Becky nie była wynikiem nieszczęśliwego wypadku? Czy komuś nie podobało się, że młoda dziennikarka "węszy" nie tam, gdzie nie powinna? Czy ktoś celowo zabił Becky, by ją uciszyć? 

W "Córce" teraźniejszość przeplata się z przeszłością, dzięki czemu mamy szerszy ogląd na sytuację i poznajemy lepiej główne bohaterki. Bardzo lubię takie zabiegi w książkach. 

Ciekawy pomysł na fabułę, zwroty akcji, mnóstwo zagadek, wiele znaków zapytania, które podsycają ciekawość czytelnika, to tylko niektóre plusy książki. A jest ich więcej, chociażby dobrze skonstruowana intryga, która wciąga od samego początku, trzymając w lekkim napięciu do końca.

Najnowsza powieść Michelle Frances to nie tylko zagadki, ale również opowieść o sile miłości do dziecka, determinacji, o poświeceniu i życiu zgodnie z własnymi przekonaniami. Warto przeczytać!

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Albatros.

Za moment już połowa października, więc szybciutko nadrabiam wrześniową zaległość i spieszę donieść o moich wrześniowych odkryciach. Niestety ostatnio za oknem jesień pokazuje swoje pochmurne oblicze, liczę jednak na to że jeszcze zawita do nas polska, piękna, słoneczna i ciepła jesień, taka którą lubię najbardziej. Będziemy zbierać kasztany i złote liście spacerując po lesie. A tymczasem przedstawiam Wam dziś moje wrześniowe zajawki.

1. KOSMETYKI

Z racji tego, że na zewnątrz zimno, siąpi deszcz i ogólnie niebawem kaloryfer będzie dobrym przyjacielem, zmieniam swoje leciutkie formuły balsamów na masła i musy do ciała. Mój wrzesień bezapelacyjnie pachniał wakacjami, tropikami za sprawą masła do ciała Jungle Glow od Republiki Mydła. Dziewczyny jakie to masło ma przepyszny zapach! No szkoda, że nie mogę go Wam tutaj przemycić. Uwielbiam je, nie tylko za ten niesamowicie piękny i trwały zapach, który autentycznie potrafi poprawić humor, ale też za działanie nawilżające i natłuszczające, za sprawą całego bogactwa olei, które są zamknięte w tym małym słoiczku. Masło cudownie się rozprowadza, ma taką aksamitną formułę. Świetna rzecz dla suchej skóry! I będzie idealna też dla osób, które nie lubią mega ciężkich, tłustych mazideł! Ja kupuję kolejne opakowanie!

Miałam krótką przygodę z hybrydą, ale jakoś nie zawojowała ona mojego świata. Od ponad półtora roku mam swoje paznokcie, czasem saute, a czasem pojawia się na nich jakiś kolor. Ostatnio rozkochałam się w różnych lakierach z drobinkami i traktuje je jako top. To mój patent, żeby lakier dłużej utrzymywał się na paznokciach. Polecam, dobry tip!

 

2. ZDROWIE

Z jogą jest mi po drodze już od bardzo dawna. Kilka lat wstecz, jeszcze przed urodzeniem Alexandra, miałam krótkie romanse z jogą, ale ostatecznie nic z tego nie wychodziło. Prawdziwą praktykę zaczęłam dopiero, kiedy z powodu bólu kręgosłupa wylądowałam w szpitalu i nic mi nie pomagało. Dzisiaj joga to dla mnie cudowny sposób na odnalezienie balansu w życiu, pobycie samej ze sobą, przyjrzenie się sobie i swojemu ciału, a też ratunek dla kręgosłupa. W zeszłym miesiącu rozpoczęłam praktykę z Eli (Eli by yoga), bo do tej pory wyłącznie praktykowałam z Gosią Mostowską. Wzięłam udział w jej wrześniowym wyzwaniu i teraz biorę udział w październikowym. Praktykowaliście kiedyś jogę i medytację? Jezeli nie, to polecam!!!

Mata z kolcami jest ze mną już od dłuższego czasu, więc to nie jest raczej hit tylko września, ale i kilku miesięcy wstecz. Nie ma dnia, żebym na niej nie leżała. Ból pleców, bach na matę, ból głowy, bach na matę, mnóstwo stresu, bach na matę. Długo wahałam się nad jej nabyciem, ale odkąd jest ze mną to wiem, że to był dobry wybór. Kiedyś myślałam, że to może trochę taki "pic na wodę fotomontaż", jak to mówi moja koleżanka, ale po długim już czasie użytkowania wiem, że takie leżenie na macie z kolcami przynosi rzeczywiście ulgę np.: w bólach pleców czy głowy. Moja mata jest z EcoGambo. Do produkcji maty używane są w pełni ekologiczne produkty: jest łuska gryki, którą wypełniona jest poduszka, włókno kokosowe jako wypełnienie maty, materiał z którego uszyty jest produkt to len. Wyczytałam, że można skorzystać z 14 dniowego okresu próbnego, ale nie wiem jak to do końca działa (bo nie korzystałam, mata się u mnie genialnie sprawdza, chociaż brałam to pod uwagę przy jej nabywaniu :). Podoba mi się także to, że marka 10% zysku przeznacza na cele charytatywne i środowisko. 

3. JEDZENIE 

Kiedy nastaje jesień, lubię na śniadania jeść coś ciepłego, by się rozgrzać. Nie zawsze jednak mam czas, by rankiem coś ciepłego sobie przygotować, więc posiłkuję się często granolą własnej produkcji. Ostatnio też odkryłam w Biedronce pyszne musli One Day More. Kupiłam na spróbowanie i okazało się być fajną i smaczną śniadaniową alternatywą. Widziałam, że są różne warianty do kupienia. Próbowaliście?

4. KSIĄŻKA

Obiecałam sobie, że tej jesieni znacznie więcej czasu poświęcę na czytanie. Różnie to jednak bywa, bo albo gotuję, albo inne obowiązki mnie "wzywają". Podejmuję jednak wszelkie próby, by nie zostać mocno w tyle za mężem, który czyta takie ilości książek, że tylko pozazdrościć. We wrześniu, chociaż zahaczyłam też o październik, przeczytałam, moim zdaniem, świetną książkę, najnowsze dzieło Doroty Masłowskiej "Jak przejąć kontrolę nad światem nie wychodząc z domu 2", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego. To drugi tom felietonów Doroty Masłowskiej, które były publikowane w latach 2018-2020 w cyklu pod tym samym tytułem w magazynie o kulturze Dwutygodnik.com. Autorka książki niezwykle błyskotliwie opisuje zjawiska życia codziennego podsumowując je celnymi ripostami i oryginalnymi uwagami. Masłowska, niesamowicie wnikliwa obserwatorka, porusza w książce temat rodzimej kultury, telewizji, jednak ciągle będącej w nadmiarze, pisze o urzędzie pocztowym, podróży i obyczajach naszej pandemicznej rzeczywistości. Poszczególne rozdziały obrazują nas Polaków, pokazują naszą codzienność, pozwalają zrozumieć to, co dzieje się wokół i są punktem zapalnym, będącym podstawą do zastanowienia się co też ja sam do tego dokładam. Czytając książkę nie raz mówiłam do siebie: ta to ma głowę i niebywale trafne spostrzeżenia. W każdym razie jest zabawnie, ale też boleśnie. 

5. SERIAL

Miałam wrażenie, że ten serial bombardował mnie zewsząd. Ciągle ktoś go polecał, więc odpaliliśmy i my. Jeszcze nie obejrzeliśmy całości, ale zmierzamy powolutku ku końcowi. Przyznam szczerze, że momentami dla mnie bardzo ciężki, bo przerażała mnie główna postać, apodyktycznej i bezwzględnej pielęgniarki (w którą genialnie wcieliła się Sarah Paulson) w nowoczesnym, stanowych szpitalu psychiatrycznym stosującymi niekonwencjonalne metody leczenia. Jeżeli oglądaliście "Lot nad kukułczym gniazdem" to warto obejrzeć i Ratched. 


Obsługiwane przez usługę Blogger.