Osobiście zgadzam się ze znanym polski przysłowiem, że "czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość traci", dlatego też od najmłodszych lat staram się wpajać Synkowi dobre maniery. Myślę, że jest już na tyle duży, że rozumie pewne sprawy, konteksty sytuacyjne, wie jak powinien się w danej sytuacji zachować. Oczywiście nie wszystko jest dla Niego tak oczywiste, jak dla nas dorosłych, ale na naukę savoir-vivre’u nigdy nie jest za wcześnie. Nam z pomocą w przyswajaniu elementarnych zasad zachowania w towarzystwie przyszła to książeczka:

Mój Syn to wulkan energii, która rozpiera Go każdego dnia, dlatego jesteśmy stałymi bywalcami placów zabaw. Kiedy tylko pogoda sprzyja całe dnie spędzamy poza domem. Myślę, że to świetna sprawa zarówno dla Niego, jak i dla mnie. Zresztą co takiego można robić w domu z energicznym brzdącem, zwłaszcza mieszkając w bloku, gdzie metraż nie powala? W ciepłe i słoneczne dni pozostają place zabaw i otwarte baseny. Zawsze staram się ten czas na świeżym powietrzu wykorzystać do maximum.


O tym, że Alexander lubi liczyć, pisałam już wcześniej. Liczymy samochody albo drzewa w drodze do żłobka, liczymy schody wychodząc i wchodząc z domu (a że mieszkamy na 4 piętrze, to jest co liczyć), liczymy mijane słupy oświetleniowe, wrzucane kamyczki do wody, palce u rąk, itd., itp. Liczymy wprawdzie tylko do 10, i to zazwyczaj po angielsku, chociaż w ostatnim czasie Maluch opanował (prawie) znajomość cyferek po polsku. Pewnie dlatego, że jest z nim teraz babcia :) A że tacy liczbowi jesteśmy zakupiłam bez najmniejszego wahania hit wydawniczy ostatnich czasów:
Dziś miałam przygotować post o pewnych książeczkach z Alexanderkowej półeczki, ale życie natchnęło mnie do napisania o czymś zupełnie innym. Z racji tego, że jestem osobą, która nie posiada aktualnie samochodu (prawko na szczęście mam, uff), a przemieszczać się musi, więc korzystam z komunikacji miejskiej lub z busów, na które jestem skazana, gdy wybieram się w dalszą podróż. Niestety, w większości przypadków, przypłacam to mocno nadszarpanymi nerwami.
Lato w pełni, więc mnóstwo świeżych warzyw na rynku. Uwielbiam ten czas, moment, kiedy mogę wybierać na ryneczku niedawno zebrane warzywa. Wcześniej, kiedy mieszkałam na wsi, sama je sobie zbierałam z grządek. Wszystko takie pachnące, zachęcające kolorami... ta młoda marchewka, pietruszka, cebulka czy cukinia. Ileż to witaminek. Poniżej podam przepis na ulubioną zupkę krem z cukinii. U nas dzień bez zupy, to dzień stracony. Kremy raczej kojarzą się z zimą, ten jest niezwykle lekki, bo same właściwie warzywa ,no oprócz sera, który można zastąpić np. grzankami, ale sycący. 

Tym razem będzie o moich ulubionych serialach, wśród których myślę, że każdy może wybrać coś dla siebie. Wcześniej oglądałam seriale namiętnie razem z mężem (fanem seriali i zazwyczaj to on natrafiał na coś fajnego i mnie wciągał). Potrafiłam oglądać cały weekend, aż do skończenia sezonu. Pamiętam, że tradycyjnie wieczorami zasiadaliśmy (no dobra zalegaliśmy na łóżku, co nie jest wskazane, bo ja wielokrotnie przysypiałam i to bynajmniej nie z powodu nudnej fabuły) przez komputem lub telewizorem i śledziliśmy losy ulubionych bohaterów. Wspominam z rozrzewnieniem ten czas. Oto subiektywna lista seriali, niepolskiej produkcji, co nie znaczy, że takich nigdy nie oglądam. Nie trawię natomiast tasiemców. Kolejność zupełnie przypadkowa.
to książka w sam raz na leżak w upalne dni.


Autor: Julia Hoffmann
Tytuł: Dzielnica czerwonych jabłek
Wydawca: Replika
Strony: 236
Oprawa: miękka
Kategoria: powieść obyczajowa














Książkę kupiłam za namową siostry. Początkowo myślałam, że będzie to zwykłe romansidło, ale mile się rozczarowałam. To opowieść o miłości po polsku, okraszona naprawdę mnóstwem zabawnych opisów. Autorka doskonale łączy wartką, interesującą akcję z niezwykle mądrą obserwacją świata. Rzecz dzieje się we współczesnej polskiej rzeczywistości, na ulicy Pakulskiej w Poznaniu, gdzie mieszka główna bohaterka - Joanna Maler. To samotna kobieta po czterdziestce (mieszka tylko z przygarniętym, chorym kotem w jednym z blokowisk), która ma sporo kompleksów, nadwagi i cellulitu. Jej niskie poczucie własnej wartości, wynika w dużej mierze z tego, że zawsze żyła w cieniu swojej pięknej siostry Beatki, obecnie cenionej prawniczki. Pracuje w biurze, rzadko wychodzi z domu, czyta mnóstwo książek, a w piątkowe wieczory namiętnie ogląda filmy.

W wolnych chwilach czytam mnóstwo na temat wychowania dzieci. Zaglądam zarówno do książek, jak i na blogi mam. Ostatnio skupiłam się na szukaniu i czytaniu informacji na temat oglądania przez dzieci bajek i ich na nie wpływu. Dla mnie temat na czasie, ze względu na to, że Alexanderek budzi się w nocy kilka razy, a czasem nawet kilkanaście, a przecież nie jest już niemowlęciem. Szukałam  pomocy absolutnie wszędzie, ale co lekarz, to inna diagnoza. Ostatnio natrafiłam na szereg artykułów i postów zmieszanych na blogach, dotyczących tego właśnie tematu.
Gdyby ktoś, jeszcze kilka dobrych lat temu, zapytał mnie co myślę o tatuażach, odpowiedziałabym z całym przekonaniem, że uważam je za wulgarne, a już w szczególności u kobiet. Co więcej, kojarzyły mi się one wyłącznie z recydywą. Obecnie tatuaż raczej wyzwolił się z przestępnych skojarzeń i nie jest domeną półświatka. Myślę, że to w dużej mierze zasługa artystów, osób sławnych (jak to się mawia: "trzeba mieć fantazję i pieniążki"), bo wielu z nich w taki właśnie sposób zdobi swoje ciała. Dziś jest to też dość kosztowna inwestycja.
Gdzie jest pingwin?
Tekst: Sophie Schrey
Ilustracje: Chuck Whelon
Tłumaczenie: Regina Kołek
Wydawnictwo IUVI, 2013










Uwielbiamy wszelkie książeczki obrazkowe, a "Gdzie jest pingwin?" jest ostatnio naszą ulubioną. Niestety pogoda nie zachęca do wychodzenia z domu, więc  książeczka jest w użyciu prawie non stop. To publikacja Wydawnictwa IUVI, która ćwiczy spostrzegawczość i refleks, ale też cierpliwość, zarówno tych mniejszych, jak i tych większych. Ta zabawna książeczka ma 17 niezwykle barwnych, sprytnie namalowanych ilustracji z mnóstwem szczegółów. Swoisty misz-masz obrazkowy, opowiadający o rodzince 10 pingwinów, która uciekła z zoo, bo postanowiła wrócić na Antarktydę, swojego prawdziwego domu. Ich droga obfituje w mnóstwo przygód.
Obsługiwane przez usługę Blogger.