Od ostatniego wpisu o moich ulubieńcach kosmetycznych, tych z dobrymi składami, minął prawie rok. Nie żeby przez ten czas zupełnie nic fajnego nie wpadło mi w oko, bo wpadło, i nawet w hitach miesiąca pojawiały się od czasu do czasu moje osobiste cuda kosmetyczne. Bo wiedzieć Wam trzeba, że ja lubię testować wspaniałości naszych rodzimych manufaktur. Ostatnio jednak wychodzę z założenia, że póki nie zobaczę denka, nie kupuję nowego produktu. I o dziwo trzymam się swojego postanowienia. 

Końcówka lata i początek jesieni jakoś mocno odbił się ma mojej buźce. W lecie wiadomo mniej dbałam o twarz, krem i tusz mi wystarczył. Nigdy jakoś szczególnie nie miałam problemów z cerą, nie była może jak po obróbce w znanym programie, ale generalnie nie było z nią specjalnie źle. Tak sobie myślę, że też wiek zobowiązuje i, nie ma się co oszukiwać, zaczyna o sobie dawać znać. Postanowiłam działać, a że nastał ku temu sprzyjający czas, więc można wieczorkiem ciut dłużej w łazience posiedzieć czy straszyć wieczorami chłopaków twarzą z maseczkami. Czas naprawy uważam więc za oficjalnie rozpoczęty. Na biurku stoi dumnie dzbanek z wodą, bo nie tylko od zewnątrz, ale od wewnątrz też przydałoby się nawilżyć oraz kosmetyki w łazience, na toaletce czy w lodówce też są. Niektóre kupione już po raz któryśtam, a niektóre całkiem niedawno się u mnie pojawiły. Tej jesieni będzie zatem, oprócz gotowania, prania, sprawdzania prac domowych, wylegiwanie się na kanapie, naprawianie i regenerowanie. Będą peelingi, maseczki, pasty, bo wiem że gdy właściwie dbam o skórę, ona mi się odwdzięcza. Będę je stosować i się upiększać, w końcu do czterdziestki jeszcze trochę mi zostało, zdążę zatem. Zapraszam na moje subiektywne kosmetyczne polecajki. Idealne na pierwsze etapy pielęgnacji skóry twarzy.


Chociaż nie stosuję tony kolorowych kosmetyków, maluję się raczej delikatnie, to po całym dniu i powrocie do domu uwielbiam zmyć makijaż. Wtedy dopiero czuję, że jestem w domu. Od bardzo dawna do zmywania makijażu stosuję olejki. Mój idealny, taki bezkonkurencyjny, który zdeklasował wszystkie poprzednie to olejek hydrofilowy do oczyszczania twarzy marki Lush Botanical. Można go aplikować zarówno na sucho (kiedy skóra jest mocno zabrudzona, mieszana czy tłusta) oraz mieszając go z wodą przy skórze wrażliwej i suchej. Po kontakcie z wodą powstaje mleczko, które bez problemu usuwa się wodą. Olejek hydrofilowy od Lush Botanical świetnie wykonuje swoją robotę zmywając makijaż. Stosując go nie mamy kontaktu z detergentami i substancjami myjącymi, które potrafią osłabiać, a nawet podrażniać barierę ochronną skóry. Produkt nie pozostawia na skórze absolutnie żadnej warstwy, lepkości, co bardzo sobie cenię. Skóra po nim jest miękka, gładka, przyjemna w dotyku, pięknie oczyszczona no i pachnąca cytrusami. Olejek Goodbye Dirt to kompozycja olei z pestek moreli, z pestek arbuza oraz z pestek winogron. Zdecydowanie nie zamienię go na żaden inny.


Poranków z kolei nie wyobrażam sobie bez użycia toniku na zmianę z hydrolatem. Tym ostatnio ulubionym tonikiem jest tonik marki Shy Deer. Taki odświeżająco-nawilżający. Polubiłam się z nim od pierwszego użycia. Bo moja skóra kocha łagodne toniki pozbawione alkoholu w składzie. A ten jest dodatkowo praktycznie bezzapachowy, więc absolutnie jej nie podrażnia i nie pozostawia dyskomfortu. Przynosi więc porankiem sporą ulgę skórze i pozostawia ją odpowiednio nawilżoną,  aż czuć to nawilżenie, i sprawia, że jest miękka, odświeżona, promienna. Bardzo korzystnie działa na moją skórę twarzy i szyi, super ją regeneruje, uspokaja, łagodzi jakiekolwiek podrażnienia i stany zapalne. Jak dla mnie bomba!


A ulubionym hydrolatem stał się skoncentrowany hydrolat z owoców rokitnika. To mój osobisty hit. Hydrolaty uwielbiam i stosuję od lat, a ten od Republiki Mydła jest wspaniały. Cudownie uspokaja skórę, gdy pojawiają się na niej niespodzianki i podrażnienia. Działa niezwykle kojąco. Duże stężenie, taka bomba witaminy C, dobrze radzi sobie z moją naczynkową skórą. Przemywam nim twarz, lubię go wklepywać w skórę twarzy i szyi, stosuję robiąc maseczki, więc to taki produkt wielozadaniowy. Hydrolat z rokitnika odżywia, regeneruje, uelastycznia i napina moją skórę, a nawet lekko ją nawet rozjaśnia Znakomity produkt, który doskonale przygotowuje skórę do dalszej pielęgnacji! Re-we-la-cja!


Niedawno odkryłam też świetne działanie peelingu enzymatycznego od Shy Deer. Nie stosuję mechanicznych peelingów, bo często mnie podrażniają, ale potrzebuję czegoś do złuszczania martwego naskórka. Ten produkt świetnie się u mnie sprawdza. Nie będę ukrywać, że moją zmorą są zaskórniki, ale stosując ten produkt, na zmianę z oczyszczającą pastą do mycia twarzy od Iossi, gołym okiem widzę znaczną poprawę. Gładkość skóry jakiej nie znałam. Bardzo dobrze oczyszcza zatkane pory i zmniejsza ich widoczność. Ma fajną, kremową konsystencję, która daje dobry poślizg, więc jego aplikacja jest bardzo przyjemna. Na stronie producenta jest informacja, że początkowo może wystąpić szczypanie, ale u mnie nic podobnego się nie pojawiło. Pojawiła się natomiast gładka, czysta i rozjaśniona skóra. Jestem pewna, że tak jak ja zakochacie się w nim.


Węglową oczyszczającą pastę do twarzy od Iossi kupuję już od bardzo dawna. Oboje z mężem uważamy, że to rewelacyjny produkt do mycia twarzy. Pasta jest gęsta, przez co łatwo się ją nabiera i nie przecieka przez palce, jest lekko tępa, szorstka, prawdziwie "pastowa", ale mimo to świetnie myje się nią twarz, bo jest lepka i wilgotna. Skóra po niej jest porządnie oczyszczona, jednak bez zbędnego ściągnięcia i wysuszenia. Oprócz aktywnego węgla, w skład produktu wchodzi też łagodzący podrażnienia i działający przeciwrodnikowo ekstrat z zielonej herbaty, zmiękczający skórę olej babassu i skwalan z trzciny cukrowej, alginat regenerujący naskórek oraz ferment z kokosa i rzodkiewki odpowiadające za nawilżenie. Produkt naprawdę głęboko oczyszcza i świetnie nawilża skórę, czyniąc ją aksamitnie gładką. A do tego fajny zapach rozmarynu, lawendy i cytryny. Warto wypróbować!


Na wszelkie niedoskonałości i walkę z zaskórnikami polecam też czarne mydło, które u nas w domu na łazienkowej półce zawsze jest obecne. Od bardzo dawna używam czarnych marokańskich mydeł wyrabianych na bazie wody i oliwek. Obecnie mamy to, marki MAUDI (kupione w Drogerii Natura). Fajnie oczyszcza skórę, niczym peeling enzymatyczny, pozostawia ją miękką, odświeżoną i rozjaśnioną. Działa antybakteryjnie, świetnie przygasza i goi wszelkie niespodzianki na twarzy. Zauważyłam też, że mydło zapobiega powstawaniu suchych skórek. Stosujemy go z mężem na spółkę i stwierdzam, że jest wydajne. Bardzo go lubię i dobrze mi służy, więc polecam.


I na koniec jeszcze moja kosmetyczna perełka. Od dawna jestem wierna jednym maseczkom. Są to maseczki marki Chic Chiq. Jestem od nich uzależniona. Myślę, że jak wypróbujecie, będziecie wiedzieć o czym piszę. Ja ogólnie nie miałam w zwyczaju używać maseczek, kupowałam, a potem koniec końców oddawałam. Do czasu, aż wypróbowałam te. To naprawdę jedne z lepszych kosmetyków, które do tej pory udało mi się przetestować. Wszystkie są świetne i działają cuda, ale moją ulubioną jest la Noce. Stosuję ją regularnie, bo dobrze oczyszcza skórę, odżywia i głęboko nawilża. Skóra twarzy jest po niej rozjaśniona, witalna. Maseczka jest w proszku zapakowanym w pięknym bambusowym pudełku lub papierowym opakowaniu. Ma bardzo przyjemną formułę, która gwarantuje świeżość i aktywność naturalnych składników. Proszek rozrabiamy z wodą lub hydrolatem, nakładamy na buźkę, a kiedy przeschnie usuwamy niczym maskę żelową. Cudo, mówię Wam!!!


Obsługiwane przez usługę Blogger.