Staram się od dawna gotować tak, by eliminować z naszych posiłków mięso. Ja praktycznie nie jem go już wcale. Nie szufladkuję się jednak i nie mówię o sobie, że jestem wegetarianką, bo zdarza mi się czasem skubnąć kotleta. Z racji tego, że w naszym domu to głównie ja gotuję, moi chłopcy skazani są jeść to, co im zaproponuję. O ile ten starszy nie widzi problemu i chwali sobie kuchnię z dużą ilością warzyw, o tyle młodszy do eksperymentów kuchennych w moim wykonaniu podchodzi raczej sceptycznie. Nie poddaję się jednak, wyszukuję wciąż nowe przepisy i próbuję przyrządzać różne potrawy, licząc że coś posmakuje młodemu. Czasem posuwam się do podstępu. Tak, jak w przypadku tego przepisu. Wiem, że moi chłopcy, kiedy mają męskie wyjścia, wbijają czasem do Maca na hamburgery, więc ostatnio pomyślałam o tym, by przygotować burgery w wersji wege. Znalazłam ciekawe przepisy na buraczane, ale myślę że Alex mógłby takimi wzgardzić. Przypomniałam sobie jednak, że kiedyś robiłam kotlety z pieczarek, które idealnie nadałyby się do takich wegetariańskich burgerów. Nie jest to oczywiście całkowicie mój autorski pomysł. Nie, nie, nie, skądże znowu, aż taką kucharką to ja nie jestem. Skorzystałam z różnych przepisów, zmodyfikowałam je na swój własny użytek i burgery okazały się naprawdę smaczne.

Do przygotowania burgerów użyłam:
6-7 średnich pieczarek
1 niedużą cebulę
4 jajka (w tym 3 ugotowane na twardo, a jedno surowe)
natkę pietruszki
sól, pieprz do smaku
bułkę tartą
olej do smażenia

Cebulę obrałam i drobno posiekałam, a następnie zeszkliłam na rozgrzanym oleju. Obrane pieczarki starłam na tarce o dużych oczkach i dodałam do cebulki, smażąc razem około 10 minut. Zestawiłam z ognia. Ugotowane na twardo jajka i natkę również drobno posiekałam, dodałam do podsmażonych wcześniej pieczarek, doprawiłam, wbiłam jajko i dosypałam 4 łyżki bułki tartej. Całość wyrobiłam do uzyskania klejącej masy. Przed formowaniem natarłam ręce olejem, po czym każdy kotlet obtoczyłam w bułce i obsmażyłam.

Następnie użyłam bułek, które grillowałam chwileczkę w piekarniku, czerwonej cebuli, pomidora, rukoli, papryki i ketchupu z cukinii (najlepszy, dostałam od koleżanki). Między warzywa włożyłam kotlety. I voila!

Nam smakowały bardzo! Polecam!

Od bardzo dawna lubuję się w biżuterii hand made. Takiej wyjątkowej, delikatnej, kobiecej, którą można założyć codziennie do pracy, ale i na wyjątkowe okazje. W mojej szkatułce można więc znaleźć ręcznie robione bransoletki i pierścionki. Noszę je zawsze z dumą, bo są to piękne przedmioty, ale również dlatego, że osoba, które ja dla mnie wykonała włożyła w swoją pracę mnóstwo serca i cierpliwości. Dlatego też z nieskrywaną przyjemnością pokazuję na blogu niszowych twórców, których prace są bez dwóch zdań warte uwagi. Dziś przedstawiam Wam bliżej Paulinę czyli Trzpiotkę :)

1. Dzień dobry! Jestem pod ogromnym wrażeniem Twoich prac, więc na początku zapytam o to jak zaczęła się Twoja przygoda z projektowaniem i wykonaniem biżuterii?
Witam! Jubilerstwem zajęłam się podczas mojej wyprawy do Australii, kraju w którym się urodziłam. Po skończeniu studiów przyrodniczych w Polsce postanowiłam wrócić tam na jakiś czas. Pracowałam w gastronomii, robiłam przyrodnicze wolontariaty i któregoś dnia natknęłam się na informację o kursach jubilerskich u lokalnych jubilerów. Melbourne, w którym mieszkałam, to miasto gdzie kwitnie jubilerstwo, jest mnóstwo miejsc, gdzie można uczyć się fachu, odbywać staże, sprzedawać i kupować lokalne wyroby i co najważniejsze, jest na te produkty ogromny popyt. Już po pierwszych zajęciach wiedziałam, że to jest dokładnie to, czego szukałam. Nie zrażało mnie nawet to, że ledwo rozumiałam angielskie nazwy wszystkich narzędzi, których używaliśmy. Przyglądałam się i uczyłam. Trwało to prawie rok. Po tym czasie wróciłam do Polski i założyłam własny biznes. 

2. Skąd czerpiesz inspiracje?
Wspomniałam wcześniej, że jestem przyrodnikiem, dlatego dużą uwagę zwracam na rośliny i zjawiska przyrodnicze. Inspirują mnie także jubilerzy z całego świata. Obserwuję takich twórców na bieżąco i czasami dech mi zapiera, gdy widzę ich prace, bo domyślam się ile pracy musieli w to włożyć, coś fantastycznego! A dzięki portalom takim jak Instagrama i Pinterest poznaję trendy w jubilerstwie, a także to, co się dzieje od podszewki w warsztatach jubilerskich.

3. No dobrze, a kiedy już się tak zainspirujesz, to rozpoczyna się fizyczny etap tworzenia biżuterii. Jak wygląda taki proces?
Jest bardzo złożony. To jak długo i jakie etapy trzeba przejść, jakich narzędzi użyć zależy od tego, co chcemy finalnie osiągnąć. Fragmenty lub całość biżuterii można wyrzeźbić w wosku i odlać w metalu, można też od razu zacząć pracę w metalu poprzez walcowanie, cięcie, kształtowanie, lutowanie itd., można zaprojektować coś i wydrukować na drukarce 3d, po czym dać do odlania, czy wyciąć za pomocą lasera. Ja korzystam z tych wszystkich technik i często zaczynam od zaprojektowania kawałka biżuterii, dobieram kamienie i to w jaki sposób mają być zakute. Jednak czasem po prostu siadam w warsztacie i metodą prób i błędów tworzę coś nowego. 

4. Czy swoją pracę traktujesz bardziej jak biznes czy może pasję? A może to swoisty mix?
Bardzo dobre pytanie. Kiedy byłam w Australii to była tylko i wyłącznie moja pasja. Często na zajęcia musiałam jechać 2h w jedną stronę (wszędzie tam są dosyć dalekie odległości), ale świadomość, że spędzę kilka godzin w warsztacie dodawała mi chęci. To jest niesamowite, kiedy człowiek po latach poszukiwań znajduje w życiu coś, w czym się odnajduje i czuje, że może być w tym dobry, a robienie tego sprawia ogromną frajdę. Jednak pod koniec mojego pobytu i po namowach jednej z moich ulubionych jubilerek, która uważała, że przecież wszystko można zrobić, postanowiłam, że wracam do Polski by otworzyć swój własny biznes. Widziałam niszę i uznałam, że spróbuję teraz albo nigdy To jednak wciąż moja pasja, a przy okazji biznes. Jest duża różnica między tym, kiedy jeździsz do warsztatu zrelaksowana, chcesz stworzyć coś nowego, masz czas i wszystkie środki do pracy, a codzienną, wielogodzinną pracą w warsztacie, który sama stworzyłaś, gdzie nadal brakuje niektórych sprzętów, co zmusza mnie czasem, by iść okrężną drogą, robić często te same pierścionki, pilnować rozmiarów i zarobić na wszelkie opłaty, reklamy, utrzymanie sklepu internetowego, srebro, kamienie itd. Do tego trzeba już podejścia czysto biznesowego. 

5. Jak godzisz życie prywatne z prowadzeniem biznesu, bo to przecież projektowanie i wykonanie biżuterii, zamawianie komponentów, przyjmowanie zamówień, wysyłka produktów do klienta, ale też ogarnianie mediów społecznościowych? Wystarcza czasu na życie rodzinne, przyjemności?
Na razie jeszcze bywa różnie :) Biznes otworzyłam dopiero we wrześniu tego roku i od razu zaczął pochłaniać tyle mojego czasu, że wielokrotnie rezygnuję z różnych przyjemności, ale na tym etapie życia myślę, że warto, szczególnie jeśli chcę przetrwać i rozwijać się. Mam wiele zainteresowań i znajomych oraz dużą rodzinę, a spotkania z nimi dają mi mnóstwo pozytywnej energii do dalszej pracy. Swojej rodziny jeszcze nie mam, więc jest mi łatwej poświęcić się pracy. O tym jak prowadzić biznes przez media społecznościowe, jeszcze się uczę, ale już wiem i widzę to, że systematyczność daje efekty.

6. Idzie Ci świetnie, obserwuję Cię na bieżąco. A co najbardziej cieszy Cię w Twojej pracy?
Efekt końcowy! Największa radość jest wówczas, gdy zobaczę już wypolerowany i błyszczący wyrób. To jest najlepsza część pracy jubilera, gdy z czegoś, co wygląda właściwie jak kamień powstają małe, błyszczące cuda. 

7. Czego mogę Ci życzyć?
Środków na dalszy rozwój oraz tego, żeby nie skończył się mój limit do spotykania na swojej drodze dobrych ludzi.  

Zatem niech się spełni!
Wszystkie wspaniałe produkty Trzpiotka Jewellery znajdziecie tu (zajrzyjcie koniecznie, warto!):
https://trzpiotka.com/
https://www.facebook.com/trzpiotkajewellery/
https://www.instagram.com/trzpiotkajewellery/












Pod jednym z ostatnich wpisów o książkach dla dzieci pojawiło się pytanie o kolejny wpis z cyklu gry dla całej rodziny. Ostatnio w naszej kolekcji przybyło kilka nowych planszówek, więc dzisiaj będzie o jednej z nich. W następnych wpisie pokażę Wam kilka rewelacyjnych gier, które bez problemu można ze sobą zabrać np. na wakacje czy piknik. Dzisiaj natomiast napiszę słów kilka o grze "Jedzie pociąg z daleka", którego Wydawcą jest Nasza Księgarnia. U nas to ostatnio hit!


Jedzie pociąg z daleka to gra, w którą graliśmy kiedyś u kolegi Alexa, więc pomyślałam, że fajnie by było mieć ją w domu i móc pokazać tu na blogu, bo jest naprawdę warta uwagi, przyjemna i bardzo wciągająca. Myślę, że gra spodoba się szczególnie tym osobom, które lubią szybkie rozgrywki, bo wystarczy 20 minut, by rozegrać partyjkę.

Jest to gra kafelkowa przeznaczona dla maksymalnie 4 osób i sugerowana dla dzieci powyżej 7 roku życia, chociaż ja osobiście uważam, że troszkę młodsze dzieci dadzą sobie świetnie radę, bo zasady nie są zbyt skomplikowane, a stopień trudność można podnosić. To też świetna łamigłówka do gry solo.

Sama gra jest piękna graficznie (o ilustracje zadbała Nikola Kucharska), solidnie i estetycznie wykonana. W pudełku znajdziemy cztery plansze składające się z dwuczęściowych ramek z wyrysowanymi miejscami startu dla pociągów, stacjami docelowymi oraz fragmentami torów, które są podstawą do układania tras pociągów, 60 kafelków w czterech rodzajach, 16 drewnianych, klimatycznych lokomotyw, 2 plansze punktacji, 4 małe żetony oraz 16 dużych żetonów.

Zasady są dość proste. Za pomocą kafelków buduje się sieć torów, po której jeżdżą lokomotywy, a każda z nich musi dotrzeć do innego miasta. Im szybciej tam dotrze, tym więcej punktów można zdobyć. Warto obserwować lokomotywy innych graczy i pilnować, aby nie dojechały do stacji przed tobą, bo pierwszy gracz, który odwiedzi dane miasto, zdobędzie najwięcej punktów. W czasie układania tras należy pilnować, by nie doszło do kraksy. Gra kończy się wówczas, gdy gracze nie mają już kafelków lub lokomotyw. Dokładną instrukcję w wersji do czytania znajdziecie TU, a instrukcję video TUTAJ.


Jedzie pociąg z daleka to świetna gra na skupienie i myślenie strategiczne. Bardzo duży plus za proste zasady, które jednak zmuszają do pewnego wysiłku umysłowego, różne warianty gry i to, że jest regrywalna, bo za każdym razem ułożone trasy wyglądają inaczej, co zawdzięczamy losowości. Grę można kupić np. bezpośrednio na stronie Naszej Księgarni TU czy chociażby w Empiku TU




Wpis z tej serii pojawił się na blogu już bardzo dawno temu, a nam przybyło naprawdę kilka świetnych pozycji, więc stwierdziłam, że to dobry moment, by opublikować post o książkach dla dzieci, po które my ostatnio najczęściej sięgamy. Tym razem będą tutaj nie tylko książki, które czytamy Alexowi, ale też dwie propozycje do nauki i samodzielnego czytania. Zerknijcie, może coś wpadnie Wam w oko. A TU podaję Wam link do ostatniego wpisu o nowościach i zapowiedziach wydawniczych dla dzieci właśnie. Tytuły książek to jednocześnie linki przekierowujące do poszczególnych wydawnictw.



To książka, którą Alexander uwielbia na tyle, że zabrał ją do przedszkola, by inne dzieci też mogły poznać przygody najsłynniejszych holenderskich pięciolatków. Pewnie kojarzycie Julka i Julkę, my wprawdzie mieliśmy książkę tylko z biblioteki, bo była w Polsce nie do kupienia, ale dzięki Wydawnictwu Dwie Siostry, które odkupiło prawa do tej książki, dziś i my możemy się nią cieszyć. Książka opowiada o perypetiach dwójki dzieci, które mieszkają w bliskim sąsiedztwie. Jaś i Janeczka codziennie spędzają ze sobą czas, przeżywają różne przygody, czasem pakują się w niezłe tarapaty, wyszukują wspólnie zabawy, raz się ze sobą kłócą, a innym razem godzą, czyli zupełnie tak, jak to jest między dziećmi w prawdziwym życiu. Przy tej książce bawi się doskonale mój Syn, ale także my dorośli. Poszczególne, krótkie rozdziały pisane są prostym, zrozumiałym dla dzieci językiem. My mamy w domu pierwszą i drugą część, czekamy z niecierpliwością na kolejne. Zachęcam do nabycia, bo naprawdę warto.



 2. Ja, Jonasz i cała reszta - Wydawnictwo Widnokrąg


"Ja, Jonasz i cała reszta" to kolejna rewelacyjna pozycja wydawnicza na naszej półce. Czytamy ją ciągle, bo jest niezwykle dowcipna, wciągająca i mądra. To świat widziany z perspektywy Tobiasza, pięcioletniego chłopca, który chodzi do przedszkola, mieszka z młodszym bratem i rodzicami w Estonii. Tobiasz jest bardzo spostrzegawczy i ma mnóstwo celnych uwag dotyczących otaczającego go świata. Opowiada o tym co go ciekawi, bawi, co lubi, czego się boi i jak to się ogólnie żyje w jego rodzinie, w której są dobre chwile, ale też pojawiają się czasem kłótnie. Książka pisana jest prostym w odbiorze językiem, przez co niejedno dziecko będzie utożsamiać się z głównym bohaterem. Niewątpliwym plusem i ciekawostką są zamieszczone na stronach QR kody, dzięki którym można się więcej dowiedzieć o kraju Tobiasza, ba można nawet zobaczyć Estonię. Myślę, że to rewelacyjna pozycja dla dzieci, ale też dla rodziców, którzy mogą na pewne sprawy spojrzeć oczami dziecka. Zdecydowanie polecam!





To zdecydowanie must have dla miłośników zwierząt. Mamy poprzednią książkę z tej serii - Wielka księga robali, o której pisałam TU, więc koniecznie chcieliśmy się zapoznać z kolejną częścią, tym razem traktującą o ssakach. W książce opisanych jest kilku przedstawicieli ssaków, w tym np. hipopotamy, wilki czy hieny. Dzięki niej dowiedzieliśmy się sporo ciekawych faktów o poszczególnych gatunkach zwierząt, o tym co jedzą, jak polują, jakie są ich zwyczaje. Sporo tu też informacji na temat ssaków żyjących w epoce lodowcowej. Niezwykle barwne ilustracje, a także wiele zagadek ukrytych na stronach książki, przykuwają uwagę dziecka na długie godziny. Wszystko podane w zrozumiały dla najmłodszych sposób. Myślę, że każdy fan zwierząt znajdzie tu coś dla siebie i dowie się czegoś ciekawego. Polecamy z Alexandrem!





Jeżeli lubicie interaktywne książki to ta pozycja jest w sam raz do Waszej biblioteczki. "Przerobiliśmy" tę książkę niezliczoną ilość razy, a Alexowi nadal się nie nudziła. Świetna książka, dzięki której podczas wykonywanie prostych poleceń dziecko ćwiczy koordynację ruchową, uczy się rozpoznawania kierunków prawo-lewo i utrwalania tej wiedzy. Opowiada ona o przygodach Fafika, sympatycznego psiaka, który bardzo lubi się bawić, którego należy podrapać, przytulić czy położyć do snu. Dzięki temu, że książka ma duże litery, służy nam również do nauki czytania. Idealna pozycja zarówno dla dzieci młodszych, jak i nieco starszych. 

"Pieski Tereski. Czytam sylabami" to kolejna pozycja z Centrum Edukacji Dziecięcej, z tym że tym razem to książka, która służy nam stricte do nauki czytania. Dzięki niej codziennie ćwiczymy czytanie metodą sylabową. O tej metodzie powiedziała mi opiekunka Alexa z przedszkola. Poszukałam w internecie i natrafiłam na dwie fajne pozycje, w tym jedną z nich jest właśnie ta książka. Podzielona jest ona na kilkanaście opowiastek, które z kolei podzielone są na sylaby, tzn. każdy wyraz podzielony jest na sylaby odznaczone naprzemiennie innym kolorem, raz czerwonym, raz czarnym. Zdecydowanie ułatwia to dziecku czytanie, zwłaszcza dłuższych wyrazów. Książka jest pięknie wydana, z kolorowymi, soczystymi ilustracjami, co oczywiście dodatkowo zachęca dziecko do sięgnięcia po nią. Opowiadania są zabawne (chociaż nie wiem czy Alex na tym etapie wyłapuje ich sens, bo raczej skupia się na czytaniu poszczególnych wyrazów), nie za długie, ani specjalnie króciutkie, myślę, że idealnie wyważone dla początkującego czytelnika. U nas ta książka i ta metoda nauki czytania się sprawdza, więc jeśli jesteście na takim etapie jak my, to zdecydowanie polecam. 
To kolejna pozycja, po którą sięgamy, kiedy zasiadamy do nauki czytania. Elementarz podzielony jest na dwie części. Pierwsza z nich to bardziej prezentacja literek i sylab, a druga to już typowe czytanki. W tej książce słowa również podzielone są na sylaby, a każda z nich naprzemiennie ma inny kolor. Początkowo teksty są bardzo proste (by zachęcić, a nie zniechęcić dziecko), ale z każdą stroną wzrasta poziom trudności, bo pojawiają się cięższe do przeczytania słowa oraz dłuższe teksty. Wszystkie jednak są ciekawe, zajmujące, momentami zabawne. Oczywiście wszelkie ilustracje, barwne i kolorowe, nawiązują do poszczególnych treści, które dziecko czyta. Podoba mi się w tej książce także to, że pokazane jest jak prawidłowo należy pisać literki, co więcej jest nawet miejsce do poćwiczenia. Uważam, że to naprawdę rewelacyjna pomoc naukowa.




Marzec to miesiąc moich urodzin i urodzin mojej mamy, a także Dzień Kobiet, więc sporo powodów do świętowania. Jednak w tym roku ten czas nie był łaskawy, bo dopadły nas paskudne choroby. Liczę na to, że ta piękna wiosna, która jest obecnie za oknem, przyniesie polepszenie. A tymczasem nie przedłużając zapraszam Was na moje hity trzeciego miesiąca roku!

 1. KOSMETYKI


Mam kilka fajnych kosmetycznych okryć w tym miesiącu. Jednym z nich jest świetna delikatna odżywka do włosów wrażliwych marki Clochee. To już moje drugie opakowanie tego produktu. Pierwszy raz zamówiłam odżywkę przez internet na stronie marki, o TU, a drugi raz kupiłam ją na szybko stacjonarnie, bo zaczęłam używać z polecenia odżywki Insight do codziennego stosowania i z moich włosów zrobiło się siano. Zupełnie mi nie podeszła, w przeciwieństwie do tej od Clochee, która cudownie zaopiekowała się moimi włosami. Świetnie je zregenerowała po farbowaniu, naprawdę dobrze nawilża i odżywia moje włosy, co zresztą widać, bo są one dzięki niej w bardzo dobrej kondycji, jedwabiste, lśniące. Jak dla mnie bomba!


Kolejnym fajnym kosmetykiem odkrytym przeze mnie w marcu jest nowość od NACOMI. To jogurty do ciała. Ja akurat kupiłam je stacjonarnie w Hebe. Widziałam, że są tam obecnie na promocji i kosztują około 19 zł. Te jogurty są naprawdę rozkoszne, mają świetne, kuszące i utrzymujące się dość długo na skórze, zapachy i lekką, kremową dobrze i szybko absorbującą się formułę. Idealne więc na cieplejsze dni. Skóra jest po nich fajnie nawilżona, nawodniona, miła w dotyku. To moje zdecydowane must have wiosny i nadchodzącego lata. Super, polecam!


Pomadka Pink Pigeon od Maca to moja wielka miłość z marca. Nie sadziłam, że polubię się z takim kolorem na ustach, ale jest super. Zobaczcie sami (KLIK), bo akurat to zdjęcie nie odzwierciedla dokładnie koloru.

2. BIŻUTERIA

 
Instagram to dla mnie ogromne źródło inspiracji, miejsce, gdzie poznałam fantastycznych ludzi, ciepłych, mega zdolnych, pełnych pasji. Jedną z nich jest Matylda Zielińska (Karolina), która tworzy przepiękną biżuterię, małe arcydzieła dla kobiet. Wszystkie produkty są zrobione z wyszukanych kamieni i wysokiej jakości materiałów, a całość przychodzi pomysłowo zapakowana w szklaną buteleczkę. Jeśli jeszcze nie znacie jej produktów, to koniecznie odwiedźcie jej stronę na IG, o TU zapewniam, że przepadniecie. Pierścionki, naszyjniki, bransoletki idealne do każdej stylizacji. No coś przepięknego!

3. KSIĄŻKA


"Ona to wie" to thriller hiszpańskiej autorki Loreny Franco, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Albatros. Lubię takie książki, które wywołują we mnie żywą reakcję, kiedy cieszę się, że nie jestem w domu sama, bo chyba ze strachu schowałabym się pod kołdrę, kiedy nic nie jest takie, jak mi się wydaje, i kiedy otwieram oczy ze zdziwienia i myślę, ale jak to? Jeżeli też lubicie takie książki, to ta jest idealna dla Was. Główną bohaterką jest Andrea, która wraz z mężem mieszka na jednym z hiszpańskich osiedli, gdzie życie toczy się spokojnym rytmem. Każdy ma tu swoje stałe zajęcia i rytuały, Andrea także. Lubi obserwować swoich sąsiadów popijając tabletki uspokajające kawą z dodatkiem whiskey, ale szybko przekona się, że czasem lepiej nie stać w oknie zbyt często. Pewnej nocy znika jej najbliższa sąsiadka Maria, a ona próbuje za wszelką cenę dociec prawdy, tylko co jest tą prawdą, a co fantazją, którą tworzy jej zamroczony umysł? Jeżeli chcecie się przekonać, koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Polecam!

4. SERIAL


W marcu moje serce (i mojego męża też) bezsprzecznie skradł serial The Sinner z Jessicą Biel w roli głównej. Jaki on dobry, no mówię Wam. To osiem odcinków opowiadających historię młodej kobiety, żony i matki, która w biały dzień na plaży zabija nożem mężczyznę. Bohaterka nie potrafi odpowiedzieć dlaczego to zrobiła, a pewien detektyw usilnie próbuje odkryć prawdę. Czy mu się to uda i co takiego wydarzyło się w życiu kobiety, że posunęła się do takiej zbrodni - odpowiedź znajdziecie oglądając serial. Polecam, bo jest naprawdę dobry!

5. MIEJSCA W SIECI

W marcu odkryłam też kilka ciekawych miejsc w sieci. Jednym z nich jest blog Zielony Zagonek. Mnóstwo tam sprawdzonych przepisów jak samemu przygotować ekoprodukty do sprzątania domu, czy informacje o tym jak pielęgnować urodę ze pomocą wspaniałych domowych kosmetyków, a także np. przydatne podpowiedzi jak radzić sobie z grypą żołądkową. 

Wiele ciekawych rzeczy dowiecie się również z bloga Pepsi Eliot. Ciekawe teksty o zdrowiu, duchowości, ale nie tylko. Zerknijcie, być może i Wam się spodoba.

Chciałabym Was też zachęcić do przeczytania TEGO artykułu, a głównie chodzi o to, że tak mało wiemy o wpływie składników artykułów higienicznych dla kobiet na ich zdrowie. Składy tych produktów to syntetyczne dodatki, chemiczne absorbenty, substancje zapachowe, a wszystko dodatkowo bielone chlorem. Nie służy to chyba żadnej z nas. A jakie jest Wasz zdanie na ten temat? Zastanawiałyście się kiedyś nad tym?





Obsługiwane przez usługę Blogger.