ł

Niedziela. Budzą mnie przebijające się przez rolety promienie słońca, przecieram oczy, ale resztki snów jeszcze błądzą w kącikach oczu i na rzęsach. Z półsnu wybija mnie na dobre myśl, że muszę się podnieść, tyle jest przecież do zrobienia, a potem zastanawiam się dlaczego nikt mnie nie budzi. Nie podnosi powieki i nie pyta: "śpisz? O nie śpisz!". Nikt nie szepcze do ucha "pić", "mamo jestem głodny". Nie słyszę tupotu stópek i małego ciepłego ciałka, które ląduje na mnie po wielkim wyskoku, by się poprzytulać i wspólnie, przed rozpoczęciem na dobre dnia, poturlać po łóżku. 

Przeciągam się więc, gramolę na łóżku, siadam, a potem wstaję, ale jeszcze chyba nie doszłam do siebie, bo tak cicho i głucho, pusto i oczom i ustom. Wtedy przypominam sobie, że jestem sama, nikt nie będzie wołał, marudził, nie będę potykać się o klocki lego, które skrzętnie posprzątałam dnia poprzedniego, i rysować bazy ulubionym bohaterom z gry, szukając miejsca na ławie, bo cała w dziecięcych rysunkach. Nie będę szykować kanapek z uśmiechniętą buźką i słuchać narzekań, że z nutellą byłyby pyszniejsze. Nie będę wstawać po tysiąc razy w nocy, bo siku, bo pić, bo coś złego się śni, by otulić ciepłą kołdrą, bo jednak zimne już noce i poranki. Nie będę kulić się na dużym łóżku, jakby miejsca na nim było za mało, bo ktoś o połowę ode mnie mniejszy się na nim rozpycha.

Nie będę pakować plecaka na plac zabaw, a kiedy już spakowany doradzać iść czy nie iść. A potem biegać na ten plac, by sprawdzić czy wszystko w porządku, bo czas gdy siedziałam na ławce z książką w ręku już minął. Teraz samodzielność level hard. Nie będę na okrągło grać w jedną ulubioną planszówkę pilnując by nie zawsze przegrywać czy w szachy dostając niezły łomot. Nie będę przypominać i przekonywać z uporem maniaka, że jednak te zęby to trzeba dłużej i dokładniej szorować. Nie będę sprawdzać przed wyjściem do pracy czy nie mam płatków ze śniadania na koszuli, bo głód był ogromny, a ręką ruszać się nie chciało.

Nie będę dziś przewracać oczami zamiatając kolejny raz piasek z podłogi, bo jakimś cudem pół piaskownicy wysypało się w korytarzu z butów i kieszeni. Nie będę negocjować, że nie czas na kolejną bajkę, a na mycie się i spanie, bo do rana już całkiem blisko. Nie będę tulić małego człowieka i całować ranki, której prawie nie widać, ale bardzo boli, gdy woda z prysznica ją obmywa. Nie będę się wygłupiać, śpiewać i tańczyć jakby jutra miało nie być do wybieranych na zmianę piosenek. Nie będę trzymać przed snem za małą rączkę i słuchać opowieści o ekscytujących wydarzeniach z placu zabaw.

Za to będę miała czas pójść do kina, gdzie na seans wpuszczają od piętnastu plus i przyjść na tyle wcześniej, by zahaczyć o wszystkie kinowe zapowiedzi. Będę mogła delektować się każdym łykiem ciepłej czekolady, bez słuchania "kiedy idziemy?". Będę mogła oglądać w spokoju kolejny film o morderstwach i poszukiwaniu winnego. Będę mogła wyjść z domu w szpilach, chociaż już chyba zapomniałam jak się w nich chodzi. Będę mogła do woli gotować ulubione potrawy, nie martwiąc się i nie kombinując, co jeśli tego nie zje. Będę mogła zabrać ze sobą malutką torebkę, nie przepastną torbę, żeby woda, przekąski i drewniany miecz się zmieściły. Będę mogła słuchać tylko swoich ulubionych piosenek, bez wysłuchiwania "mamo czemu ona tak wyje?".

Będę mogła posiedzieć w totalnej ciszy bez gwaru, szumu i słuchania odgrywanych scenek z udziałem klocków lego. Będę mogła w skupieniu do woli czytać książkę bez jednoczesnego odpowiadania "ile to dwadzieścia pięć razy sześć?". Będę mogła oddać się jodze i medytacji bez przerywników "skończyłaś już, bo mi się trochę nudzi?". Będę mogła powłóczyć się po mieście bez celu, nie śpiesząc się nigdzie, a wracając do domu nie będę przeklinać w myślach korków na drodze. Będę mogła wrócić do wysprzątanego domu kiedy będę chciała, spokojnie przygotować kolację i powoli ją zjeść, nie mówić sto razy "poczekaj", "zaraz". Będę mogła w weekendy spać do której chcę, nie słuchając od szóstej rano  radosnych, ale głośnych pisków.

Będę mogła w końcu dokończyć ten tekst na bloga, co go od czterech tygodni mam w szkicach, bo ciągle jest coś ważniejszego. Siadam więc wyspana, najedzona, w totalnej ciszy, za którą tak tęskniłam, w lśniącym, czystym, ale pustym i głuchym domu, otwieram komputer, a palec samoistnie klika w album ze zdjęciami "My". Widzę maluszka z jasnymi włoskami, stópkę która mieściła się mojej dłoni, dumę w najpiękniejszych oczach na świecie z pierwszej jazdy na rowerze bez kółek, szczęśliwą, pełną ekscytacji rumianą twarz z powodu wymarzonego urodzinowego prezentu, szczerbaty uśmiech w dniu pasowania na ucznia, radosny filmik z ostatnich wakacji. Wtedy biorę telefon w rękę, wzbieram numer i mówię: "Synku wracaj już z tych wakacji, tak bardzo tęsknię!". 
Obsługiwane przez usługę Blogger.