Kwiecień w tym roku przyniósł nam wspaniałą pogodę i choroby. Na szczęście to drugie mamy już za sobą przynajmniej na jakiś czas (taką mam nadzieję!), ale fajnie by było, gdyby piękna pogoda z nami została na dłużej. Pomimo wielu przeszkód, kwiecień był dla mnie wyjątkowo dobrym miesiącem, głównie dlatego, że postawiłam w nim na siebie. Sporo dobrych rzeczy się wydarzyło, za co jestem naprawdę wdzięczna. Przekonałam się, że warto podążać za marzeniami, spełniać je, cieszyć się każdym dniem, nie poddawać się, chociaż czasem wiatr wieje w oczy. Cudowną sprawą jest mieć wokół siebie życzliwe osoby, które nas zmotywują, popchną do działania, które w nas wierzą. Ja mam takich ludzi wokół siebie i pewnie dlatego tak mi dobrze. A jeśli chcecie wiedzieć co jeszcze przyczyniło się do mojego fajnego kwietnia, zachęcam do przeczytania wpisu!

1. Hatha joga


W kwietniu zapisałam się na zajęcia z jogi, a dokładniej na hatha jogę połączoną z relaksacją i medytacją. Zbierałam się na to aż....... 9 lat. Dzięki Jarkowi w końcu się zmobilizowałam, poszłam i już po pierwszych zajęciach wiedziałam, że to coś w sam raz dla mnie. Teraz biegam na nie dwa razy w tygodniu, gdzie ćwiczę, medytuję i relaksuję się przez 1,5 godziny. To czas totalnie dla mojego ciała i ducha. Z zajęć wychodzę zawsze mega odprężona i zrelaksowana. Polecam każdemu!

2. Zioła


W kwietniu zaczęłam pić pokrzywę, bo chciałam oczyścić, pozbyć się toksyn i wzmocnić swój organizm. Kupiłam suszone liście pokrzywy w sklepie ze zdrową żywnością, które gotuję i piję codziennie. Często z dodatkiem mięty. Ta pospolita roślina zawiera w sobie bogactwo składników odżywczych i ma właściwości lecznicze nieporównywalne z innymi roślinami. O jej zaletach pisał już sam Hipokrates twierdząc, że jest królową wszelkich ziół leczniczych. A co daje picie pokrzywy? Otóż bardzo dużo, chociażby: oczyszcza organizm z antybiotykoterapii, z toksyn, chemii, łagodzi dolegliwości związane ze stanem zapalnym przewodu pokarmowego, wzmacnia układ odpornościowy, wzmacnia kości, usuwa nadmiar wody z organizmu. Zresztą możecie sobie poczytać w internecie o dobroczynnych właściwościach pokrzywy. 

3. Szczotkowanie ciała na sucho


Przez okres zimowy trochę zaniedbałam się ze szczotkowaniem ciała na sucho, ale na szczęście znów włączyłam tę czynność do dziennych rytuałów. Pozwala mi ona utrzymać skórę w świetnej kondycji. Ciało szczotkuję minimum 5 minut przed wzięciem prysznica, od dołu ku górze, ponieważ pobudza to naczynia limfatyczne do lepszej pracy, a po wszystkim wcieram np. balsam czy masło. Szczotkowanie ciała na sucho ma bardzo dużo zalet. Dzięki temu można zredukować cellit, ujędrnić skórę, pobudzić krążenie czy oczyścić organizm z toksyn. Ja teraz mam szczotkę z włókien naturalnych z agawy. Można nią wykonać masaż na sucho, ale też na mokro. Szczotka jest bardzo poręczna, idealnie dopasowana do dłoni, z paskiem, co zdecydowanie ułatwia wykonanie takiego masażu. Swoją szczotkę kupiłam w Natu Handmade

4. Peel maseczka owocowe podróże


Maseczkę odkryłam niedawno i się zakochałam. Lubię i cenię sobie bardzo kosmetyki od Mydłostacji, a ta maseczka jest właśnie od nich. Ma w swoim składzie drobinki pestek owocu granatu, dzięki którym można wykonać delikatny peeling, a następnie pozostawić ją na kilka minut na buzi (więc 2w1). Maseczka ma postać gęstej pasty, która dzięki zawartości oleju z baobabu i masła kakaowego nie zasycha na twarzy. Podstawą jej jest najdelikatniejsza z glinek - biała kaolinowa. Niewątpliwie dodatkowy plus to cudowny zapach grejpfruta i róży orientalnej. Maseczka nie podrażnia skóry, świetnie ją oczyszcza, pozostawia niesamowicie miękką, nawilżoną, taką wiecie pełną blasku. No cudo. Znajdziecie ją TU.

5. Krem do rąk


Z reguły zimą i wiosną mam największe problemy z suchymi dłońmi. Poszukiwałam czegoś naprawdę skutecznego, bo skóra dłoni dosłownie mnie piekła. Potrzebowałam ukojenia, nawilżenia, w skrócie kremu, który uratowałby moje dłonie. Koleżanka poleciła mi krem do rąk od Rau Cosmetics. Znam tę markę i mam od nich kilka dobrych kosmetyków, dlatego skusiłam się na ten krem. Muszę przyznać, że robi robotę. Fantastycznie działa na moją spierzchniętą i przesuszoną skórę. Idealnie nawilża niwelując szorstkość i zaczerwienienia dłoni. Super się wchłania, a dla mnie to plus, zwłaszcza kiedy używam go w pracy. Bardzo mi pomaga, pozostawia skórę dłoni miękką i gładką. Działa też ujędrniająco i przeciwstarzeniowo (w sam raz dla mnie!). Można go dostać np. na stronie producenta TU.

5. Książka 


Najciekawszą przeczytaną książką była kolejna powieść Jojo Moyes "Moje serce w dwóch światach". Lubię jej książki i przeczytałam chyba wszystkie, które się do tej pory ukazały. Tym razem autorka zabiera nas do Nowego Jorku, gdzie towarzyszymy Lou Clark (bohaterce "Kiedy się pojawiłeś" i "Zanim odszedłeś"). To bardzo ciepła, wzruszająca opowieść z jednoznacznym przekazem - żyj najlepiej jak umiesz, bo życie masz tylko jedno. Louisa wyrusza za ocean, zostawiając chłopaka, rodzinę i przyjaciół, by poszukać własnego ja, rozpocząć nowy etap w swoim życiu, podbić Nowy Jork, chociaż tak naprawdę nie ma na to żadnego planu. Udaje jej się znaleźć dobrą pracę, co powoduje, że rzuca się wir obowiązków i terminów. Mimo, że wiedzie jej się całkiem nieźle na Upper East Side, przychodzi moment na refleksję, na zastanowienie się kim jest i co tak naprawdę w życiu się liczy. Radość, ekscytacja, nowe doświadczenia mieszają się ze smutkiem, tęsknotą i brakiem tego "czegoś". Życie bywa jednak nieprzewidywalne i zaskakujące, często wywraca nasze plany do góry nogami, stawia na naszej drodze ludzi, dzięki którym otwieramy szeroko oczy, a nasze życie nabiera sensu. Bohatera najnowszej książki Jojo Mojes takich właśnie ludzi spotyka. Czy jednak uda jej się odnaleźć siebie i poczuć się szczęśliwą? Czy Nowy Jork to jej miejsce na ziemi? Tego dowiecie się sięgając po książkę. Polecam!

6. Biżuteria 

W kwietniu odkryłam też piękną, minimalistyczną biżuterię od Trzpiotki. Zamówiłam sobie u niej cudowny, delikatny pierścionek z płytką z czarnego obsydianu. Mam go akurat w wersji złotej. Wyroby Trzpiotki są bardzo klasyczne, pasujące w zasadzie do każdej stylizacji. Obłędne, subtelne małe cuda, ale zwracające uwagę, które totalnie mnie urzekły. Zresztą, nie będę się rozpisywać, przekonajcie się sami, jaki talent skrywa ta uzdolniona Kobietka. Zerknijcie koniecznie TU, TU czy TU. Przepiękna biżuteria, prawda?


7. Miejsce w sieci 



Od niedawna w sieci jest takie miejsce, do którego regularnie zaglądam. To blog prowadzony przez moją koleżankę Kasię, poznaną zresztą w internecie, założycielkę fantastycznej marki kosmetyków naturalnych Ajeden. Każdy tekst na blogu jest wart uwagi, dobry, rzetelny materiał dla wszystkich, którzy pragną być bliżej natury, wieść życie w wydaniu slow. Jak sama Kasia pisze, to blog o zwyczajnym życiu, o tym że można osiągnąć więcej mając mniej. Znajdziecie tam coś na temat zdrowia, urody, minimalizmu czy DIY, ale nie tylko. Zaglądając na jej stronę poczujesz się jak u siebie, zaczerpniesz trochę inspiracji, jak zdrowo się odżywiać i dbać o siebie. Wyjątkowo wartościowe miejsce w sieci. Zapiszcie koniecznie ten adres i wbijacie: closeetonature.pl. Ja jestem codziennym gościem. 

Całe swoje dzieciństwo mieszkałam obok lasu i byłam w nim naprawdę częstym gościem. Do dziś pamiętam wyprawy z tatą na grzyby, leśne szkolne wycieczki, popołudniowe zabawy w chowanego czy wdrapywanie się na drzewa, co wiele razy skutkowało pozdzieranymi kolanami i łokciami. Zabawa była jednak przednia. Sama aż zazdroszczę sobie spędzonego tam czasu i bardzo ubolewam nad tym, że mój synek nie ma możliwości, by na co dzień w taki sposób obcować z przyrodą. Staramy się jednak w miarę naszych możliwości zabierać go do lasu, by odetchnąć od zgiełku miasta i korzystać ze świeżego powietrza. Wszyscy wówczas odpoczywamy i odnajdujemy spokój. Spacerujemy, cieszymy się sobą i otaczającą nas przyrodą. Alexander na naszych wyprawach zadaje coraz więcej pytań. Ciekawi go ile żyją drzewa, dlaczego rosną na nich grzyby oraz to ile saren mieszka w lesie. Fajnie jest rozbudzać w nim tę ciekawość świata, ale nie na wszystkie pytania, które nam zadaje, znamy odpowiedź. Poszperałam, więc w internecie i znalazłam książkę "O czym szumią drzewa", która jest świetnym przewodnikiem po lesie, zarówno dla dziecka, jak i dla nas dorosłych. Drzewa to przecież nasi przyjaciele, warto więc wiedzieć o nich więcej, niż tylko to, że rosną w lesie czy parku.


Książka na ponad 180 stronach przekazuje, w atrakcyjny i przyjazny dla dzieci sposób, wiedzę na temat drzew, krzewów, kwiatów, a także zwierząt tych dużych, i tych całkiem małych. Mnóstwo tam faktów, wskazówek i ciekawych historii, które niejednokrotnie zafascynowały całą naszą trójkę. Genialny w książce jest pomysł z zadaniami do zrobienia, które można wykonać będąc na wycieczce w lesie. To idealne zaproszenie do wspólnej zabawy na łonie natury. Ciekawą opcją są także banki wiedzy czyli leśny informator, które w skrócie opisują różne gatunki zwierząt i drzew. Później wiedzę tę można sprawdzić, rozwiązując quizy. 


Zawsze uczymy Alexandra, że należy dbać i chronić przyrodę, a jak kiedyś powiedział Baba Dioun, działacz na rzecz środowiska, "Będziemy chronić tylko to, co kochamy, będziemy kochać tylko to, co rozumiemy, będziemy rozumieć tylko to, co poznamy", a dzięki właśnie tej książce poznajemy las i ich mieszkańców. "O czym szumią drzewa" bez patetycznego tonu promuje właśnie szacunek do natury, o którym dzisiejszy świat, mam wrażenie, zdaje się zapominać. 

Uważam, że ta książka jest idealnym przyczynkiem do wyjścia z domu, do obserwowania przyrody, a tym bardziej teraz, kiedy za oknem piękna pogoda. Nie warto jej marnować na siedzenie w domu. Dzięki tej książce dzieci z całą pewnością zapragną wybrać się do lasu, by na własne oczy zobaczyć opisane w książce drzewa, tropić ślady zwierząt czy wykonywać zadania, a to z kolei pobudzi ich wyobraźnię i pozwoli lepiej poznać i zaprzyjaźnić się z otaczającą naturą. A dodatkowo to świetny sposób na rodzinną integrację. Zatem polecam!


Więcej informacji na temat samej książki, jej autora oraz tego, gdzie można ją kupić znajdziecie TU. Obejrzenie też koniecznie animację, bo tam garść wiadomości na temat lasu i jej mieszkańców.

"Morderstwo w pociągu", którego autorem jest Jessica Fellowes, to pierwszy kryminał retro oparty na faktach, który przeczytałam. Lektura wciągnęła mnie na tyle, że nie mogłam się od niej oderwać do póki nie dobrnęłam do końca. 

Powojenny Londyn. Ostatni przedział pociągu na trasie Brighton - St Leonards. Na stacji Bexhill odkryto ciężko ranną kobietę. To Florence Nightingale Shore - pięćdziesięcioletnia pielęgniarka, która zajmowała się rannymi żołnierzami podczas pierwszej wojny światowej. Kobieta w wyniku zadanych ran, po kilku dniach, umiera. Niestety nigdy nie udało się rozwiązać tej zbrodni. Posłużyła ona jednak Jessice Fellows do stworzenia własnej historii, którą przedstawiła właśnie w swojej książce "Morderstwo w pociągu". 

Historię morderstwa dyplomowanej pielęgniarki, która już zakończyła służbę wojskową próbuje rozwikłać trójka ludzi. Jedną z nich jest funkcjonariusz policji Guy Sullivan, kolejną osiemnastoletnia niania pracująca w bogatej, arystokratycznej rodzinie oraz Nancy Mitford, młoda, rezolutna, rządna przygód panna z dobrego domu. Śledztwo jest bardzo trudne i żmudne, ponieważ brak jakichkolwiek dowodów, świadków, motywu czy narzędzia zbrodni. Z biegiem czasu odkrywane są jednak kolejne tajemnice, pojawiają się zagadkowe wątki. Czy uda się zatem rozwikłać zagadkę śmierci starszej kobiety?

Dobrze napisany kryminał, przemyślany, przyjemny w czytaniu, podsycany dodatkowo klimatem powojennego, tajemniczego, osnutego mgłą Londynu. Książka mocno wciąga w układanie detektywistycznych puzzli od pierwszej do ostatniej strony. Sporo w niej też zaskakujących momentów. Bardzo przyjemnie spędziłam z nią czas. Polecam!

Krzyś. Lat 6. Sympatyczny, pyzaty chłopiec, który interesuje się Lego Ninjago. Uwielbia zwłaszcza Kaia i Jaya. Zna figurki z wszystkich serii, potrafi bez problemu dopasować główkę do odpowiedniego ciała. Tworzy niesamowite opowieści o ulubionych bohaterach Ninjago. 

7 letni Adaś, trochę nieśmiały fan piłki nożnej. Ma swoje ulubione drużyny i zbiera karty piłkarzy. Ma już kilka albumów. Ogląda ze swoim tatą wszystkie ważne mecze. Razem też często kopią piłkę na szkolnym boisku. 

Bartek. Ma cztery lata i kocha bajkę Strażak Sam. Dumnie nosi koszulki i spodenki z nadrukiem ulubionego bohatera. Sam w przyszłości zamierza pomagać ludziom i zostać strażakiem, jak tata. Ma w domu prawdziwy hełm i jechał już w wozie strażackim.

Wiecie co łączy tych trzech chłopców? Nocne moczenie*. To poważny problem, wiedzą o tym tylko Ci, którzy się z nim na co dzień borykają. 

Nocne moczenie, inaczej enureza, czyli mimowolne, nieświadome opróżnianie pęcherza moczowego podczas snu, wbrew pozorom dotyka sporej liczby ludzi (w Polsce to prawdopodobnie około 300-400 tysięcy osób). Przeczytałam ostatnio, że dotyczy on 15–20% pięciolatków, 10% siedmiolatków oraz 8% dziewięciolatków. Tendencja jest oczywiście wraz z wiekiem spadkowa i osiąga 0,5–2% przypadków moczenia u osób dorosłych. Częściej przypadłość ta dotyka chłopców niż dziewczynki. Mimo tak dużej liczby osób dotkniętych tym problemem, wiedza na ten temat jest dość ograniczona. Euraza jest problemem złożonym i powodować ją mogą różne czynniki, zarówno fizjologiczne, jak i psychologiczne lub też ich połączenie. Często wiąże się to z predyspozycjami genetycznymi, może być to także objaw chorób i przebytych infekcji dróg moczowych, niewielka pojemność pęcherza moczowego, niski poziom hormonu antydiuretycznego wydzielanego podczas snu i szereg innych czynników, o których więcej możecie przeczytać np. TUTAJ

Moczenie nocne nie zawsze przechodzi samoistnie. Czasem jest to długofalowy, kluczowy problem w rodzinie. Jak sobie z nim radzić? Przede wszystkim nie należy go bagatelizować, ani też karać dziecka w żaden sposób, ale postępować tak, by jak najmniej go zawstydzać (warto zapoznać się z TYM tekstem), bo z całą pewnością taka sytuacja sama w sobie jest dla małego człowieka ogromnym źródłem stresu, przyczyną problemów psychicznych, które mogą skutkować obniżonym poczuciem własnej wartości, brakiem pewności siebie czy popadaniem w kompleksy. Często enureza może wywoływać również zaburzenia natury społecznej. A to wszystko z kolei nasila nocne moczenie. Należy zatem szukać pomocy medycznej, bo jak widać jest to poważne obciążenie zarówno dla dziecka, jak i jego rodziców. Dlatego tak bardzo istotna jest także świadomość społeczna dotycząca tego tematu.


Sporo rzetelnych i przydatnych informacji na temat samego moczenia, jego przyczyn i skutków, a także niezbędnych informacji na temat wizyty u lekarza, jak się do niej właściwie przygotować i gdzie szukać pomocy w miejscu zamieszkania znajdziecie na portalu suchyporanek.pl. Dodatkowo na stronie można bezpłatnie pobrać druki pdf, które umożliwią na bieżąco monitorowanie mikcji, moczenia czy nastroju, co może być niezwykle pomocne np. w przypadku, gdy wybieramy się do lekarza. Możecie też przeczytać odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania dotyczące właśnie nocnego moczenia. Myślę, że świetną opcją jest możliwość pobrania mobilnej aplikacji (iOS i Android), gdzie dzienniczek mikcji oraz kalendarz moczenia dostępne są w formie interaktywnej gry, angażującej dziecko w rozwiązywanie wspólnego, rodzinnego problemu. 

W tym roku 29 maja obchodzony będzie Światowy Dzień Moczenia Nocnego i w związku z tym, w wybrane dni, na stronie suchyporanek.pl, działać będzie Poradnia Online. W dniach 22, 23, 24, 28, 31 maja oraz 4 i 5 czerwca w godz. 11-14, a także 29 maja w godz. 9-14 będziecie mogli porozmawiać z Ekspertem, który udzieli odpowiedzi na wszystkie pytania użytkowników. Pytania będzie można również zostawiać poza godzinami pracy poradni on-line. Uważam, że to ogromna pomoc i ułatwienie dla rodzin borykających się z problemem nocnego moczenia. Warto więc skorzystać. 

*Wpis powstał w ramach globalnej kampanii SuchyPoranek (DryDawn), której inicjatorem i właścicielem jest ICCS czyli międzynarodowe, multidyscyplinarne stowarzyszenie naukowe, wspierające akcję nawiązującą do World Bedwetting Day (Światowego Dnia Moczenia Nocnego), która w tym roku ma na celu budowanie świadomości rodziców na temat wagi tego problemu i jego wpływu psychospołecznego na rozwijające się dziecko.


Dawno nie umieszczałam na blogu recenzji, co nie znaczy, że przestałam czytać. Nadal czytam bardzo dużo, zwłaszcza teraz kiedy ciepło i całe popołudnia spędzam na placu zabaw. Ostatnio przeczytałam książkę Anny Snoekstry "Laleczki".

To kolejny thriller na mojej liście książek tego gatunku. Tym razem to historia dziewczyny o imieniu Rose, która żyje w małym, upadającym miasteczku Colmstock, gdzie nic się nie dzieje, do momentu wybuchu pożaru w sądzie, w którym ginie ogólnie lubiany nastolatek. Na tym jednak nie koniec, bo sporo rodzin w miasteczku znajduje na progu porcelanowe lalki łudząco podobne do swoich dzieci. Sytuacja zaczyna się zagęszczać, mieszkańcy czują się osaczeni, a policja jest zupełnie bezradna. Lokalna społeczność zaczyna się nawzajem podejrzewać i oskarżać.

Wszystko to wykorzystuje Rose, która usilnie chce się wyrwać z sennego, pełnego marazmu miasteczka i zostać wziętą dziennikarką. Zaczyna więc prowadzić własne śledztwo w sprawie podrzucanych laleczek, pisze artykuły, a następnie wysyła je do gazet, które publikują jej teksty. Czy uda jej się rozwiązać zagadkę i spełnić swoje dziennikarskie marzenie? Tego Wam nie zdradzę, dowiecie się czytając lekturę.

Książka "Laleczki" nie jest typowym thrillerem, to dla mnie raczej powieść obyczajowa. Nie ma tu mnóstwa akcji, gęstej, mrocznej atmosfery, pełnej napięcia. Raczej luźno poprowadzona fabuła. Książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Idealna na letnie popołudnie.





Mam wrażenie, że całe wieki temu pisałam o moich ulubionych kosmetykach naturalnych, bo pojawiło się u mnie sporo ciekawych produktów, których na blogu jeszcze nie było. Jedni kupują buty, inni sukienki, a ja kosmetyki bez chemii. To taki mój osobisty nałóg, a właściwie sposób na życie. Cieszę się, że tyle osób do mnie pisze właśnie w sprawie kosmetyków. Ekspertem wprawdzie nie jestem, ale uczę się, i pokazuję tylko te produkty, które rzeczywiście się u mnie sprawdziły. Zapewne jest tak, że nie zawsze to, co jest idealne dla mnie, dla kogoś również będzie strzałem w 10! Zawsze jednak dzieląc się moimi doświadczeniami rzetelnie podchodzę do tematu, bo wiem że korzystacie z moich poleceń. Mam swoich ulubieńców, ale też wiele razy zupełnie nie trafiłam w produkt. Nie zrażam się tym jednak i wyszukuję wciąż nowe kosmetyki, chociaż niektórym markom jestem bardzo wierna. Przygotowałam dla Was krótki przegląd moich odkryć kosmetycznych. Zobaczcie co ostatnio regularnie nakładam na twarz i ciało, ufając że jednak powstrzymam ten proces marszczenia, wiotczenia i szarzenia. 


1. Krem pod oczy Better than botox od Alkemie - przyznam szczerze, że z ogromną rezerwą podchodziłam do zakupu tego kremu. Niespecjalnie dużo sobie po nim obiecałam, bo to jednak krem z naturalnym składem, ale ciekawość była silniejsza. I całe szczęście!!! Używam go już długo i faktycznie zauważam rezultaty. Mam w okolicach oczu dość sporo zmarszczek mimicznych i bruzdę między brwiami, która okropnie mi "dokuczała". Po zastosowaniu tego kremu widzę zdecydowaną poprawę. Bruzda jest spłycona, a okolice oczu wygładzone. Dodatkowo cienie pod oczami są zniwelowane. Krem ma fajną formułę, jest lekki, ale treściwy, nie obciąża skóry, ale dobrze ją nawilża i napina. Nie powoduje łzawienia czy szczypania, co bardzo sobie cenię. Wzbogacony jest o dodatek roślinnego silikonu, dzięki czemu stanowi znakomitą bazę pod makijaż. Uważam, że warto zwrócić na niego uwagę. Można go kupić w mojej ulubionej drogerii internetowej EcoAndWell. Powiem Wam, że ja właśnie w tym sklepie najczęściej szukam nowych naturalnych kosmetyków. Zajrzyjcie koniecznie. 


2. Aloesowy żel-krem od Nacomi - to nowość, którą nabyłam w drogerii HEBE. Z marką Nacomi bardzo mi po drodze. Często kupuję ich kosmetyki i zawsze mi one pasują. A ten krem mega im się udał. Ma fantastyczną formułę, niesamowicie jedwabistą, delikatną, cudownie kremową, co powoduje, ze świetnie się rozsmarowuje. Skóra go wprost wpija, ale zanim się to stanie pozostawia wrażenie kojącego kompresu. Stosowanie go to wielka przyjemność, bo daje on skórze cudowne ukojenie i nawilżenie. Twarz po nim jest miękka, gładka, odświeżona i pachnąca. Taka, że mam ochotę się po niej głaskać. Jego działanie opiera się głównie na właściwościach soku i ekstraktu z aloesu i słodkich migdałów. Dodatkowo jest mega wydajny. Jestem bardzo na tak!


3. Olejek arganowy od Kahina Giving Beauty - jaki to jest dobry kosmetyk! 100%, certyfikowany organiczny olejek arganowy produkowany w Maroku. Jest bardzo lekki i nietłusty przez co mega szybko się wchłania, a to duży plus, bo ja zdecydowanie nie lubię jak skóra się lepi. Stosuję go na twarz, końcówki włosów, dzięki czemu się nie puszą i mniej rozdwajają oraz na dłonie. Ma niezwykle dobroczynne działanie, skutecznie walczy z suchością i szorstkością, bliznami, zmarszczkami, a nawet paradoksalnie przetłuszczaniem. Ja cenię go także za to, że łagodzi podrażnienia, bo ma właściwości przeciwzapalne. Uwielbiam ten olejek, fantastycznie wygładza buźkę, skóra po jego stosowaniu jest bardzo napięta i wygląda zdrowo. Jest niesamowity - polecam! Warto wspomnieć, że firma Kahina Giving Beauty​ wspiera berberyjskie kobiety z Maroka, które pozyskują olej arganowy ręcznie za pomocą wielowiekowych technik przekazywanych z pokolenia na pokolenie przekazując im 25 procent zysków ze sprzedaży swoich produktów. Zebrane pieniądze są wykorzystywane na programy związane z analfabetyzmem, edukacją i prawami kobiet. Produkty tej firmy można obecnie kupić w sklepie internetowym Colima, o TU


4.  Beyond Herbal Tonic od Rau Cosmetics - to marka kosmetyków, do których wróciłam, bo bardzo mi służyły. Obecnie mam ten właśnie tonik, krem do twarzy i rąk. Według mnie absolutnie wszystkie te produkty zasługują na uwagę. Nie wiem jak Wy, ale ja nie wyobrażam sobie pielęgnacji bez oczyszczenia twarzy tonikiem. Obowiązkowo przemywam nim twarz rano i wieczorem, czuję wówczas, że moja skóra jest dokładnie oczyszczona i świetnie przygotowana na dalszą pielęgnację. Po zwilżeniu nim twarzy, szyi oraz dekoltu czuję niesamowite odświeżenie. Działa bardzo kojąco na skórę, czyniąc ją jasną i gładką. U mnie bardzo się sprawdza. Zresztą u męża też, bo mi go notorycznie podkrada :) Oczywiście jest to produkt pozbawiony wszelkich olejów mineralnych i silikonowych, barwników, substancji zapachowych, parabenów, PEGów. Można znaleźć go bezpośrednio na stronie producenta - o TU.   


5. Czekoladowa maseczka do twarzy od Chic Chiq - co tu kryć, od tych maseczek jestem uzależniona. To są jedyne maseczki, które robię (a uwierzcie mi leniem jestem w tym temacie!). Ta oczyszczająca maseczka w proszku (przez co dłużej zachowuje swoje dobroczynne właściwości) jest bardzo przyjemna w użyciu i naprawdę wyjątkowo dobrze działa na moją skórę. W skład maseczki wchodzi prawdziwa czekolada, glinka fulerska oraz szczypta lukrecji co służy wyrównaniu kolorytu skóry i zwalczeniu niedoskonałości. Mogłabym się tu rozpływać nad zaletami tej maseczki w nieskończoność, ale najlepiej będzie jak same wypróbujecie. Zajrzyjcie na stronę marki Chic Chiq i koniecznie wypróbujcie, a gwarantuję, że nie będziecie żałować.

  
6. Odżywka do włosów blond od Basiclab - cudo! Używam ich szamponu i od niedawna też tej właśnie odżywki. Nie sądziłam, że odżywka może tak świetnie zniwelować żółtawy odcień włosów i nadać im delikatnie zimny ton. Zanim odkryłam tę markę stosowałam szampony dające taki efekt, ale one niestety naszpikowane były parabenami, SLSami, SLESami, Metyloizotiazolinonem i innymi takimi paskudztwami. A ten kosmetyk tego w składzie nie posiada i jest naprawdę genialny. Po jego zastosowaniu moje włosy są miękkie, dobrze się rozczesują i układają, są pełne blasku, a do tego mają upragniony przeze mnie odcień. Po każdym umyciu głowy czuję się jakbym wyszła od fryzjera! Odżywkę można kupić np. TU, TU czy TU. Zajrzyjcie też na stronę BASICLAB, bo można tam znaleźć szampony i odżywki do różnych rodzajów włosów, w zależności od potrzeb. 


7. Cytrusowy antyperspirant Natu Handmade - taka perełka na koniec. Ubóstwiam i to nie tylko ja. Ma go moja siostra, najlepsza przyjaciółka, kilka koleżanek i wszystkie zgodnym chórem mówimy mu TAK! Ten zapach, świeży, rześki, soczyście cytrusowy, fanatycznie odświeżający latem, pozostaje ze mną cały dzień. Antyperspirant spisuje się naprawdę dobrze. Ma przyjemną konsystencję, która cudnie się rozprowadza i nie pozostawia tłustych plam na ubraniach. Dodatkowo producentki zapewniają, że ma właściwości przeciwgrzybiczne, antybakteryjne i przeciwzapalne. Mój hit! Do kupienia TU.



Obsługiwane przez usługę Blogger.