Chorujemy. Niestety dopadło nas wstrętne choróbsko i nie chce puścić. Nie poddajemy się jednak i ciągle kurujemy, jednocześnie prześcigając w wynajdowaniu coraz to nowszych zajęć. Głównie w ruch idą ksiażki, gry i klocki. Co najczęściej ostatnio czytamy? Ano trochę staroci, a trochę nowości. Chcecie zobaczyć? Zapraszam!

Ale jazda. Historia samochodu - Wydawnictwo Bajka


To fantastyczna propozycja dla wszystkich zainteresowanych motoryzacją. Chociaż tak naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie. Sporo bowiem tu wiedzy, mnóstwo ciekawostek, a także żartów związanych z motoryzacją. To swoiste kompendium wiedzy. Książka ma 16 rozkładówek, a każda z nich ułożona chronologicznie opowiada o powstaniu i budowie samochodu. Historia zaczyna się już ponad 5000 lat temu, kiedy wynaleziono koło, a kończy na współczesnych bolidach Formuły 1. Ale zanim pojawiło się koło były płozy, potem pierwsze wozy ciągnięte przez zwierzęta, a później silniki: parowy, spalinowy, następnie hybrydowy, które zmieniły oblicze motoryzacji. Znajdziecie w książce słynnych konstruktorów, odważnych kierowców i ich szalone rekordy prędkości. Świetne, szczegółowe ilustracje, no i oczywiście Batmobil :) Do czytania i do oglądania! Książkę w dobrej cenie znajdziecie TU.

 


Słoń w autobusie - Wydawnictwo Prószyński i S-ka


Rewelacyjna, rymowana książka o zwierzętach w środkach transportu. Tyle śmiechu nie wywołała u nas w ostatnim czasie chyba żadna książka. "Słoń w autobusie" od Wydawnictwa Prószyński i S-ka (aktualnie w promocji) to zbiór krótkich, pełnych humoru historyjek, wyjaśniających dzieciom dlaczego np. słoń nie powinien jeździć autobusem, żyrafa - samolotem, a nasz ulubienica świnka - na deskorolce.  
Dużym walorem książki są również fantastyczne ilustracje. Kolorowe, wesołe, karykaturalne, które bawią małych i dużych. Idealnie uzupełniają tekst. Trafiają w nasz gust. Szalejemy za świnką na desce. 
Książka przeznaczona jest dla dzieci powyżej 4 r.ż., ale moim zdaniem zdobędzie serca rwnież zdecydowanie młodszych czytelników.  





Żegnaj Skarpetko - Wydawnictwo Zakamarki  



Książka "Żegnaj Skarpetko" jest z nami już od dłuższego czasu i bardzo często po nią sięgamy. To opowieść o przyjaźni pomiędzy małym chłopcem i jego zwierzątkiem - królikiem rasy bawół. Królik nazywa się Skarpetka, ze względu na klapnięte uszka, jest gruby, powolny, niemrawy i niestety nie potrafi się bawić w zabawy proponowane przez opiekuna. To z kolei denerwuje chłopca, więc postanawia się go pozbyć. Zabiera królika do lasu, przywiązuje do drzewa i odchodzi. Dręczony wyrzutami wraca, ale niestety Skarpetki już nie ma. Gdzie się podział? Chcecie wiedzieć? To sięgnijcie po książkę. 
Według mnie książka warta uwagi, ponieważ uczy nasze dzieci odpowiedzialności, pokazuje że  zwierzęta to nie zabawki i nie można ich wyrzucić w kąt, kiedy się znudzą. Skoro decydujemy się na zwierzątko powinniśmy brać za nie pełną odpowiedzialność i opiekować się nim, również wówczas gdy pierwsza fascynacja minie.
Warto zwrócić również uwagę na barwne i wyraziste ilustracje. Nam bardzo przypadły do gustu. Uwielbiamy rysunki Benjamina Chaud'a, który stworzył również Lalo, Babo i Bintę cz Słonia Pomelo. Do kupienia TU.
 


Paluszki czyli o dziesięciu takich, co nigdy się nie nudzą - Wydawnictwo BIS


Książkę kupiłam już bardzo dawno temu, ale ciągle do niej wracamy. Alexander uwielbia słuchać opowieści o Marcinku, a właściwie o jego rączkach, które przez cały dzień mają naprawę bardzo dużo do zrobienia, są ciągle zajęte, rano niechętnie wychodzą spod kołdry, dopiero rozbudza je ciepła woda, następnie lepią kulki z chleba i brudzą się cukrem. W przedszkolu też są zapracowane, bo układają puzzle, budują wieże z klocków i robią wałki z plasteliny, a nawet ciągną dziewczynki za włosy. Podczas obiadu zmagają się z łyżką, a potem obejmują mamę i zrywają dla niej kwiatek, a po powrocie taty udają skrzydła samolotu. Wieczorem uczestniczą w kolacji i bawią się podczas kąpieli.
"Paluszki" to bardzo ciekawa i ciepła opowieść o przedszkolaku. Towarzyszymy mu przez cały dzień.


Książka pisana bardzo przystępnym językiem. Każdy dziecko może identyfikować się z głównym bohaterem. Do tego przepięknie, kolorowo ilustrowana. A na końcu książki miejsce na odbicie lub odrysowanie rąk małego czytelnika. Możecie ja kupić np. TU.



Mały Książę - Wydawnictwo Siedmioróg


"Małego Księcia" czytał chyba każdy. W każdym razie ja czytałam i ciągle wracam do tej ksiażki. Ostatnio dołączył do mnie mój Syn. Poprosił, żebym Mu poczytała o chłopcu z okładki. Nie sądziłam, że tak urzeknie go ta opowieść. Dzięki naszemu wspólnemu czytaniu spojrzałam na opowieść zupełnie inaczej. Alexander oczywiście bardzo prosto i dosłownie odbiera lekturę. Przeżywa rozrastanie się baobabów czy to że na planecie latarnika nie można się wyspać, boi się o Różę, która może zostać zaatakowana przez tygrysa. Cieszę się, że mamy w domu nowy egzemplarz tej ksiażki i że Syn chętnie po nią sięga, bo to ponadczasowa lektura. Kiedyś pewnie będzie ją odbierał zupełnie inaczej niż dziś. Do kupienia TU.







Za pasem piąte urodziny Alexa. Dużo rozmawiamy na ten temat. Czytamy książki poświęcone tej tematyce, rozmawiamy o przyjęciu i siłą rzeczy o ewentualnych prezentach. W związku z tym, że nie mamy telewizji w domu, więc dostęp do reklam jest ograniczony. Oczywiście oglądamy gazetki lub osobiście wybieramy się do sklepów, by pobuszować i poszukać fajnych, ciekawych i interesujących Alexa zabawek. No i wiadomo, nie żyjemy na bezludnej wyspie, więc koledzy z przedszkola robią swoje. Czasem moje wyobrażenie idealnych prezentów rozmija się z wyobrażeniem Synka. Pomyślałam sobie, że będę wrzucała co jakiś czas nasze typy prezentów, zwłaszcza że niebawem czas sprzyjający wręczaniu podarunków. Może coś podpatrzycie dla Waszych maluszków.  



1. Klocki Engino - przyglądamy się tym klockom już jakiś czas. Jeżeli się u nas pojawią, przetestujemy i pokażemy na blogu, bo myślę, że są warte uwagi. Świetna jakość. Opatentowana formuła umożliwia łączenie klocków nawet po 6 stronach jednocześnie. Unikalne elementy pozwalają na tworzenie niesamowitych budowli, które wcześniej były nie do pomyślenia.

2. Klocki Playmobil - mamy u siebie już kilka kompletów, ale teraz Alex upatrzył sobie radiowóz policyjny. Dzięki Playmobil tworzymy własne, miniaturowe "królestwa", odgrywamy przeróżne scenki. Ogranicza nas jedynie własna fantazja.

3. Lego - zawsze niezawodne. Cieszę się, że Alex coraz większą miłością darzy Lego City. Teraz marzy o zestawie więzienie na wyspie, idealne do kompletu posterunek policji. Myślę, że klocków Lego specjalnie zachwalać nie trzeba. Każde dziecko (ale też i tata!) uwielbiają się nimi bawić.

4.  Klocki magnetyczne Magformers z firmy Dante - świetne, kreatywne klocki, dzięki którym  nożna zbudować proste figury zarówno płaskie, jak i trójwymiarowe. Nieograniczone możliwości zabawy.

5. Gra Hedbanz od Cobi - gier u nas nigdy za wiele, zwłaszcza że przed nami długie jesienne i zimowe wieczory. Gra polega na tym, że każdy z graczy ma na głowie opaskę z obrazkiem, którego nie widzi. Na podstawie pytań np. jestem zwierzakiem a może zabawką? gracz musi odgadnąć, czym jest (co przedstawia obrazek). Czas odpowiedzi na pytanie odmierza załączona klepsydra. Jeśli zgadnie w odpowiednim czasie - oddaje żeton do banku i jest coraz bliżej zwycięstwa. Wygrywa ten gracz, który jako pierwszy pozbędzie się wszystkich żetonów. W grze może wziąć udział od dwóch do sześciu graczy. 

6. Gra Pająk Gubinoga - wesoła rodzinna gra. Każdy z graczy ma po 4 kolorowe nogi pająka. Musi je jak najszybciej oddać właścicielowi, czyli pająkowi! To nie takie proste, bo pająk jest cały roztrzęsiony i gubi nogi jak szalony! Kto pierwszy przyczepi nogi pająkowi ten wygrywa! Gra ćwiczy sprawność motoryczną i koncentrację. 

7. Interaktywny Eduglobus z firmy Clementoni - Alexander ostatnio przejawia duże zainteresowanie światem, mapami, sprawdza gdzie żyją różne zwierzęta. W Jego pokoju na ścianie mamy ogromną mapę świata, którą pokazywałam TU. Teraz Alex wypatrzył interaktywny globus. Nie mamy w domu tego typu zabawek, więc może tym razem się skusimy. Będziemy się uczyć nazw kontynentów, narodowości, ciekawostek i znanych miejsc na świecie. 

8. Kamera Sportowa vTech Kidizoom Action Cam - Alex miał okazję się nią "pobawić" i zapragnął własnej. Kamera otrzymała nagrodę "Zabawka roku 2015" wg portalu zabawkowicz.pl. Jest lekka, ma wytrzymałą obudowę, można z niej  swobodnie korzystać w czasie deszczu czy na basenie. Robi zdjęcia, kręci filmiki, do których można dodawać efekty zniekształcenia i animacje. 

Wszystkie zabawki pokazane powyżej można kupić w:





Za pasem piąte urodziny Alexa. Dużo rozmawiamy na ten temat. Czytamy książki poświęcone tej tematyce, rozmawiamy o przyjęciu i siłą rzeczy o ewentualnych prezentach. W związku z tym, że nie mamy telewizji w domu, więc dostęp do reklam jest ograniczony. Oczywiście oglądamy gazetki lub osobiście wybieramy się do sklepów, by pobuszować i poszukać fajnych, ciekawych i interesujących Alexa zabawek. No i wiadomo, nie żyjemy na bezludnej wyspie, więc koledzy z przedszkola robią swoje. Czasem moje wyobrażenie idealnych prezentów rozmija się z wyobrażeniem Synka. Pomyślałam sobie, że będę wrzucała co jakiś czas nasze typy prezentów, zwłaszcza że niebawem czas sprzyjający wręczaniu podarunków. Może coś podpatrzycie dla Waszych maluszków.  



1. Klocki Engino - przyglądamy się tym klockom już jakiś czas. Jeżeli się u nas pojawią, przetestujemy i pokażemy na blogu, bo myślę, że są warte uwagi. Świetna jakość. Opatentowana formuła umożliwia łączenie klocków nawet po 6 stronach jednocześnie. Unikalne elementy pozwalają na tworzenie niesamowitych budowli, które wcześniej były nie do pomyślenia.

2. Klocki Playmobil - mamy u siebie już kilka kompletów, ale teraz Alex upatrzył sobie radiowóz policyjny. Dzięki Playmobil tworzymy własne, miniaturowe "królestwa", odgrywamy przeróżne scenki. Ogranicza nas jedynie własna fantazja.

3. Lego - zawsze niezawodne. Cieszę się, że Alex coraz większą miłością darzy Lego City. Teraz marzy o zestawie więzienie na wyspie, idealne do kompletu posterunek policji. Myślę, że klocków Lego specjalnie zachwalać nie trzeba. Każde dziecko (ale też i tata!) uwielbiają się nimi bawić.

4.  Klocki magnetyczne Magformers z firmy Dante - świetne, kreatywne klocki, dzięki którym  nożna zbudować proste figury zarówno płaskie, jak i trójwymiarowe. Nieograniczone możliwości zabawy.

5. Gra Hedbanz od Cobi - gier u nas nigdy za wiele, zwłaszcza że przed nami długie jesienne i zimowe wieczory. Gra polega na tym, że każdy z graczy ma na głowie opaskę z obrazkiem, którego nie widzi. Na podstawie pytań np. jestem zwierzakiem a może zabawką? gracz musi odgadnąć, czym jest (co przedstawia obrazek). Czas odpowiedzi na pytanie odmierza załączona klepsydra. Jeśli zgadnie w odpowiednim czasie - oddaje żeton do banku i jest coraz bliżej zwycięstwa. Wygrywa ten gracz, który jako pierwszy pozbędzie się wszystkich żetonów. W grze może wziąć udział od dwóch do sześciu graczy. 

6. Gra Pająk Gubinoga - wesoła rodzinna gra. Każdy z graczy ma po 4 kolorowe nogi pająka. Musi je jak najszybciej oddać właścicielowi, czyli pająkowi! To nie takie proste, bo pająk jest cały roztrzęsiony i gubi nogi jak szalony! Kto pierwszy przyczepi nogi pająkowi ten wygrywa! Gra ćwiczy sprawność motoryczną i koncentrację. 

7. Interaktywny Eduglobus z firmy Clementoni - Alexander ostatnio przejawia duże zainteresowanie światem, mapami, sprawdza gdzie żyją różne zwierzęta. W Jego pokoju na ścianie mamy ogromną mapę świata, którą pokazywałam TU. Teraz Alex wypatrzył interaktywny globus. Nie mamy w domu tego typu zabawek, więc może tym razem się skusimy. Będziemy się uczyć nazw kontynentów, narodowości, ciekawostek i znanych miejsc na świecie. 

8. Kamera Sportowa vTech Kidizoom Action Cam - Alex miał okazję się nią "pobawić" i zapragnął własnej. Kamera otrzymała nagrodę "Zabawka roku 2015" wg portalu zabawkowicz.pl. Jest lekka, ma wytrzymałą obudowę, można z niej  swobodnie korzystać w czasie deszczu czy na basenie. Robi zdjęcia, kręci filmiki, do których można dodawać efekty zniekształcenia i animacje. 

Wszystkie zabawki pokazane powyżej można kupić w:





Za pasem piąte urodziny Alexa. Dużo rozmawiamy na ten temat. Czytamy książki poświęcone tej tematyce, rozmawiamy o przyjęciu i siłą rzeczy o ewentualnych prezentach. W związku z tym, że nie mamy telewizji w domu, więc dostęp do reklam jest ograniczony. Oczywiście oglądamy gazetki lub osobiście wybieramy się do sklepów, by pobuszować i poszukać fajnych, ciekawych i interesujących Alexa zabawek. No i wiadomo, nie żyjemy na bezludnej wyspie, więc koledzy z przedszkola robią swoje. Czasem moje wyobrażenie idealnych prezentów rozmija się z wyobrażeniem Synka. Pomyślałam sobie, że będę wrzucała co jakiś czas nasze typy prezentów, zwłaszcza że niebawem czas sprzyjający wręczaniu podarunków. Może coś podpatrzycie dla Waszych maluszków.  



1. Klocki Engino - przyglądamy się tym klockom już jakiś czas. Jeżeli się u nas pojawią, przetestujemy i pokażemy na blogu, bo myślę, że są warte uwagi. Świetna jakość. Opatentowana formuła umożliwia łączenie klocków nawet po 6 stronach jednocześnie. Unikalne elementy pozwalają na tworzenie niesamowitych budowli, które wcześniej były nie do pomyślenia.

2. Klocki Playmobil - mamy u siebie już kilka kompletów, ale teraz Alex upatrzył sobie radiowóz policyjny. Dzięki Playmobil tworzymy własne, miniaturowe "królestwa", odgrywamy przeróżne scenki. Ogranicza nas jedynie własna fantazja.

3. Lego - zawsze niezawodne. Cieszę się, że Alex coraz większą miłością darzy Lego City. Teraz marzy o zestawie więzienie na wyspie, idealne do kompletu posterunek policji. Myślę, że klocków Lego specjalnie zachwalać nie trzeba. Każde dziecko (ale też i tata!) uwielbiają się nimi bawić.

4.  Klocki magnetyczne Magformers z firmy Dante - świetne, kreatywne klocki, dzięki którym  nożna zbudować proste figury zarówno płaskie, jak i trójwymiarowe. Nieograniczone możliwości zabawy.

5. Gra Hedbanz od Cobi - gier u nas nigdy za wiele, zwłaszcza że przed nami długie jesienne i zimowe wieczory. Gra polega na tym, że każdy z graczy ma na głowie opaskę z obrazkiem, którego nie widzi. Na podstawie pytań np. jestem zwierzakiem a może zabawką? gracz musi odgadnąć, czym jest (co przedstawia obrazek). Czas odpowiedzi na pytanie odmierza załączona klepsydra. Jeśli zgadnie w odpowiednim czasie - oddaje żeton do banku i jest coraz bliżej zwycięstwa. Wygrywa ten gracz, który jako pierwszy pozbędzie się wszystkich żetonów. W grze może wziąć udział od dwóch do sześciu graczy. 

6. Gra Pająk Gubinoga - wesoła rodzinna gra. Każdy z graczy ma po 4 kolorowe nogi pająka. Musi je jak najszybciej oddać właścicielowi, czyli pająkowi! To nie takie proste, bo pająk jest cały roztrzęsiony i gubi nogi jak szalony! Kto pierwszy przyczepi nogi pająkowi ten wygrywa! Gra ćwiczy sprawność motoryczną i koncentrację. 

7. Interaktywny Eduglobus z firmy Clementoni - Alexander ostatnio przejawia duże zainteresowanie światem, mapami, sprawdza gdzie żyją różne zwierzęta. W Jego pokoju na ścianie mamy ogromną mapę świata, którą pokazywałam TU. Teraz Alex wypatrzył interaktywny globus. Nie mamy w domu tego typu zabawek, więc może tym razem się skusimy. Będziemy się uczyć nazw kontynentów, narodowości, ciekawostek i znanych miejsc na świecie. 

8. Kamera Sportowa vTech Kidizoom Action Cam - Alex miał okazję się nią "pobawić" i zapragnął własnej. Kamera otrzymała nagrodę "Zabawka roku 2015" wg portalu zabawkowicz.pl. Jest lekka, ma wytrzymałą obudowę, można z niej  swobodnie korzystać w czasie deszczu czy na basenie. Robi zdjęcia, kręci filmiki, do których można dodawać efekty zniekształcenia i animacje. 

Wszystkie zabawki pokazane powyżej można kupić w:




Znów się powtórzę, ale słowo daję nie wiem, kiedy minął wrzesień. Być może spowodowane to było faktem, że pierwsze dwa tygodnie urlopowałam, a kolejne dwa to powrót po wakacyjnej przerwie do codziennych obowiązków, przedszkola. Nim się obejrzałam, mamy połowę października, więc nadrabiam wpis o moich wrześniowych hitach!



We wrześniu odkryłam fajne miejsce w sieci, dzięki któremu jestem na bieżąco z przecenami, na przykład w weekend zniżek czy podczas wyprzedaży śródsezonowych. Jestem o tym informowana mailowo, a obniżki dotyczą jedynie wcześniej wybranych przeze mnie produktów! To miejsce to  madamsale.com. Założyłam konto (oczywiście bezpłatnie) i wówczas każda rzecz, która mi się spodoba na stronach internetowych sklepów Zara, Massimo Dutti, H&M czy Mango (pełna lista sklepów na stronie) za pomocą jednego przeciągnięcia i kliknięcia trafia do mojej wirtualnej szafy. W momencie, gdy mój wybrany produkt jest przeceniony lub trwa np. weekend zniżek otrzymuję maila z taką informacją.


Serial One uf us podbił nasze serca już po pierwszym odcinku. Rzecz dzieje się w Szkocji, gdzie przerażające podwójne morderstwo wywraca do góry nogami życie dwóch rodzin mieszkających koło siebie w odizolowanych, wiejskich terenach. Tragiczna śmierć małżeństwa jest początkiem lawiny niefortunnych wydarzeń, a losy, niegdyś skłóconych rodzin, splatają się na nowo. Od teraz będą musieli działać razem. Jedna zła decyzja może kosztować ich bardzo wiele. Polecam na długie jesienne wieczory.


Bridget Jones's Baby - byłam, obejrzałam, uśmiałam się i wzruszyłam.  Do tego świetnie dobrany podkład muzyczny. Nic tylko obejrzeć!


Książka, o której więcej pisałam TU również wchłonęła mnie bez reszty we wrześniu. Jestem już po lekturze całej trylogii.


We wrześniu skusiłam się na zakup czarnego mydła afrykańskiego z polecenia pani sprzedającej na wysepce w jednej z lubelskich galerii. Po wakacjach miałam problem z doprowadzeniem skóry do względnego ładu, a to mydło mi w tym pomogło. Nigdy nie używałam mydła do twarzy, tym razem zaryzykowałam i jestem bardzo zadowolona. Funduje mojej skórze dogłębne oczyszczenie, odświeżenie i odżywienie, przy czym jej nie podrażnia, ani też nie wysusza. Genialnie nawilża, natłuszcza. Mydło fantastycznie sprawdzi się u osób, które borykają się z rozszerzonymi porami, chorobami skóry, trądzikiem, wypryskami, a nawet łuszczycą.
 Różne opinie czytałam na temat tego kremu, ale u mnie akurat się sprawdził. Jest treściwy, dosyć szybko się wchłania, a skóra na stopach stała się delikatna i miękka.   



Ostatnio na blogu trochę więcej książek. Pewnie dlatego, że w ostatnim czasie wpadają mi w ręce fantastyczne lektury. Kiedyś przeglądając księgarnie internetowe mój sokoli wzrok wypatrzył okładkę "Mimo moich win" i intuicyjnie poczułam, że to może być coś naprawdę fajnego. Przeczytałam opis i kilka dostępnych w internecie stron książki i już wiedziałam, że moja intuicja po raz kolejny mnie nie zawiodła. Nie przypominam sobie, żebym w ostatnim czasie, czytając książkę, tyle się złościła, rozczarowywała czy roztkliwiała. 

Nie jest to lekka, przyjemna i zakończona happy endem, ale zapewniająca nam emocjonujący rollercoaster lektura. Tarryn Fisher, moja nowa ulubiona autorka, zdaje się zgadzać ze słowami, że w miłości, jak na wojnie, wszystkie chwyty dozwolone. Jej książka doskonale to obrazuje. Niestety walcząc o miłość takimi metodami, łatwo oberwać rykoszetem. Przekonała się o tym główna bohatera - Olivia Kaspen. To silna, zamknięta w sobie, z trudnym charakterem dziewczyna, która wszystkich w swoim życiu trzyma na dystans. Kiedy na jej drodze staje Caleb, Olivia nawet nie wie, jak ta znajomość wstrząśnie jej życiem. Pojawiają się pierwsze porywy serca, pierwsze radości, upadki, rozczarowywania, krętactwa i pełno niedomówień, co w rezultacie prowadzi do rozpadu związku. Olivia i Caleb na długie lata tracą ze sobą kontakt. Spotykają się jednak po kilku latach, niby "przypadkiem" i znów ożywa skrywane prze lata rozłąki uczucie. Czy jednak tym razem dane im będzie być razem? Czy, jak głoszą słowa na okładce "Serce można oddać tylko raz"?

"Mimo moich win" nieustannie trzyma w napięciu, bo mnóstwo tu kłamstw, intryg, niejasnych sytuacji. Książka pokazuje, że miłość ma również mroczne strony. Może doprowadzić do destrukcji. Sama Olivia, narratorka pierwszej części, wywołała we mnie ambiwalentne uczucia, raz jej nienawidziłam, a innym razem kibicowałam z całych sił licząc, że odnajdzie szczęście.

To bardzo interesująca i oryginalna historia trójkąta: Olivia-Caleb-Leah, opowiedziana z perspektywy teraźniejszości i przeszłości, którą autorka zgranie żongluje. Historii, której się nie czyta, a przeżywa całym sobą, historii, która rozgrywa się mimo wszystkich win, łez i kłamstw, historii, która na długo pozostawia czytającego w emocjonalnej rozsypce z mnóstwem kłębiących się w umyśle pytań. Historia, której nie da się zapomnieć.

Osobiście gorąco polecam książkę. Z całą pewnością kto ją przeczyta, nie będzie żałował, a z niecierpliwością czekał na kolejne części trylogii, które kolejno ukażą się w październiku i w styczniu. Ja osobiście jestem już po lekturze "Mimo moich łez" i powiem Wam, że te 350 stron "łyknęłam" w niespełna dwa dni. Więcej o drugiej części już niebawem na blogu.

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa OTWARTE  

W dobrej cenie można kupić książkę w niePRZECZYTANE.PL
















Moja pierwsza myśl po przeczytaniu "Idealnej": "Już dawno tak bardzo nie wciągnęła mnie żadna historia". To pierwsza książka, którą czytałam do późnych godzin nocnych. Odkąd mam dziecko, zazwyczaj odpuszczam i idę spać, bo cenię sobie odpoczynek, ale nie tym razem. To książka, która od pierwszych stron wciągnęła mnie maksymalnie, nie mogłam się od niej oderwać. Stało się dokładnie tak, jak rekomendowała okładka. Nie zgadzam się jednak z informacją, że to książka dla fanów "Dziewczyny z pociągu". Mnie "Dziewczyna z pociągu" zupełnie nie urzekła. Twierdzę natomiast, że to właśnie "Idealna" zasługuje na miano bestsellera.

Książka, jak można przeczytać na stronie autorki, zaliczana jest do nowego nurtu w literaturze - domestic noir, którego charakterystycznymi cechami są: psychologiczny suspens i małżeńska dysfunkcja. Fabuła książki skupia się głównie na degradacji relacji małżeńskiej, której członkowie wciągnięci zostają w pewną intrygę. Anita to piękna, wykształcona, zdolna, młoda kobieta, która wraz ze swoim również wykształconym, przystojnym mężem bezskutecznie starają się o dziecko. Każda kolejna, nieudana próba zajścia w ciążę zdecydowanie odsuwa od siebie małżonków. Żyją pod jednym dachem, ale z każdym dniem łączy ich coraz mniej. Nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że ktoś trzeci mocno miesza w ich życiu i planuje odebrać im to wszystko, na czym im najbardziej zależy, to co przez lata wspólnie budowali. Tymczasem Anita staje się zamkniętą w domu neurotyczką, która w ramach odskoku od smutnego życia, wiecznych kłótni i ciągłych porażek zaczyna podglądać ludzi przez kamerę miejskiego monitoringu. Skupia się głównie na tramwaju Tetra T3 kursującego po Pradze. Nie przypuszcza jednak, że paradoksalnie, nowe hobby, pomoże jej w uratowaniu małżeństwa.

Zdecydowanie mocnym walorem debiutu Magdy Stachuli jest prowadzona z czterech perspektyw narracja. Uwielbiam tego typu zabiegi. Autorka sprawnie buduje napięcie, tworzy świetne portrety psychologiczne bohaterów, pełnokrwiste, niemalże realne, inteligentnie konstruuje motyw sensacyjny, ale też w ciekawy sposób przedstawia Kraków i Pragę.

Świetny debiut! Osobiście trzymam mocno kciuki za autorkę i czekam na jej kolejną książkę. Ogromne brawa należą się również marketingowcom odpowiedzialnym za promocję książki.  

"Idealna" ukazała się nakładem Wydawnictwa ZNAK Literanova, a kupić ją można w dobrej cenie w księgarni internetowej niePrzeczytane.pl.









Dziś będzie bardzo mineralnie :)  a to za sprawą podkładu i pudru marki Lily Lolo. Do tej pory byłam wierna od lat swojemu podkładowi w kompakcie, ale poczułam że czas na zmiany, bo stawiam na naturę na tyle, ile to jest możliwe. Z racji tego, że nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z kosmetykami mineralnymi, najpierw sporo na ten temat czytałam, oglądałam filmy na Youtube i w końcu zdecydowałam się na konkretne produkty. Oczywiście słyszałam różne opinie na temat kosmetyków mineralnych, zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Trochę obawiałam się czy sypki kosmetyk rzeczywiście poradzi sobie i spra­wi, że uzyskam idealną cerę. Przerażała mnie również sama aplikacja. Dziś już wiem, że było to zupełnie niepotrzebne. Podzielę się z Wami moimi osobistymi (bo specjalistką w tym temacie nie jestem :)) spostrzeżeniami na temat kosmetyków mineralnych, które rzeczywiście solidnie przetestowałam.

Lily Lolo to bry­tyj­ska marka zało­żona w 2005 roku przez Vikki Khan. Jej nazwa pochodzi od imion sióstr założycielki: Lisy (Lily) i Lor­ra­ine (Lolo). Kosmetyki tej firmy są wolne od para­be­nów, syn­te­tycz­nych sub­stan­cji zapa­cho­wych, barw­ni­ków, substancji ropopochodnych, wypełniaczy co znaczy, że pozba­wione che­mii. W skła­dzie mają nato­miast np. tle­nek cynku, który ma wła­ści­wo­ści lecz­ni­cze. Obecnie marka oferuje szeroki wachlarz kosmetyków mineralnych, tj. m.in. podkłady, pudry, róże czy cienie do powiek. Ja u siebie mam podkład, puder sypki oraz pędzel Super Kabuki potrzebny do nakładania tych cudowności. 

Przy wyborze kosmetyków mineralnych niezmiernie ważne jest to, by idealnie dopasować kosmetyk do koloru skóry. Da nam to pewność, że będziemy świetnie wyglądać. Koniecznie musimy przyj­rzeć się swo­jej skó­rze w na­tu­ral­nym świe­tle i okre­ślić ja­kie są jej do­mi­nu­ją­ce to­ny. Do­brze jest też spoj­rzeć na żył­ki wi­docz­ne po we­wnętrz­nej stro­nie nad­garst­ków – ich ko­lor mo­że po­móc w okre­śle­niu to­na­cji ce­ry. Ja z tym miałam dość spory problem, bo pierwszy raz decydowałam się na wybór podkładu i pudru przez internet. Z pomocą przyszła mi ta tabelka:


Więcej wskazówek o doborze idealnego podkładu znajdziecie na stronie Costasy.  


Ważną kwestią jest też odpowiedni sposób aplikowania podkładu. Moim marzeniem było to, aby kosmetyk bezproblemowo się nakładał, niczym klasyczny podkład, i nie tworzył efektu maski. Nie chciałam też, żeby pudrowa warstwa przesuszała moją skórę, dając wrażenie zmęczonej. Jednak nic podobnego się nie stało :) Jestem, bardzo zadowolona z podkładu, który wybrałam.


Sama aplikacja okazała się dość prosta. Tu ogromy ukłon w stronę Pani Aleksandry ze sklepu Costasy, bo udzieliła mi konkretnych, przydatnych rad. Oczywiście każdy z nas sam wypracuje sobie swój własny "patent na minerały", ale ja wybrałam ten najprostszy, przy użyciu pędzla Super Kabuki. Podkład mineralny aplikujemy na dobrze nawilżoną skórę, bo w przeciwnym razie kosmetyki nie będą się dobrze prezentowały. Na spodek jednorazowo wysypujemy niewielką ilość produktu. Następnie "wmasowujemy" produkt w pędzel w taki sposób, aby proszek zupełnie zniknął ze spodka oraz z pędzla. Następnie opukujemy brzegiem pędzla o pokrywkę/spodek, aby to co zostało na włosiu spadło do pokrywki (znikoma ilość). Kolejny bardzo ważny krok to uderzenie podstawą pędzla o płaską powierzchnię, który sprawia, że kosmetyk osadza się głębiej we włosiu, dzięki czemu nie występuje problem pylenia kosmetyku. Pędzel kabuki jest idealnym do tego narzędziem. Zasada w przypadku podkładu mineralnego jest taka, że nanosimy kilka cienkich warstw, zamiast jednej grubej, by zbudować oczekiwany stopień krycia. W przypadku kosmetyków mineralnych, bardzo fajnym sposobem jest wykończenie gotowego makijażu mineralnego hydrolatem, mgiełką nawilżającą lub czymś co odpowiada skórze. Dzięki takiemu zabiegowi pozbywamy się efektu "pudrowości”. Ze względu na to, że mam skórę wrażliwą, skłonną do podrażnień, nakładam podkład wykonując krótkie, posuwiste ruchy z góry na dół lub delikatnie stempluję skórę pędzlem. Dzięki takiej formie aplikacji nie podrażniam skóry włosiem pędzla (jest to bardzo delikatne włosie syntetyczne wysokiej jakości), jak również nie powoduję mikro-złuszczania suchego naskórka. Osoby, które mają skórę normalną, mieszaną lub tłustą, zaleca się wykonywać koliste ruchy. 
Podkład dosłownie stapia się z moją skórą, pozostawiając ją niezwykle gładką i zdrowo wyglądającą. Ku mojej uciesze podkład nie pozostawia efektu ciężkiego matu, ale też twarz nie świeci się. Cudownie wyrównuje koloryt skóry, maskuje nierówności. Zadowolona jestem również z trwałości kosmetyku, ponieważ utrzymuje się praktycznie cały dzień, bez większych poprawek. Dodatkowy plus za to, że nie zapycha skóry.


Mam w domu również jedwabny puder sypki Flawless Silk, który odbija światło, przez co zmiesza widoczność drobnych zmarszczek i przebarwień. Kosmetyk ma śliczny kolor, nienachalnie rozświetla, daje satynowe wykończenie makijażu. Idealnie komponuje się z podkładem. 

Warto wspomnieć, że produkty są bardzo wydajne. 

Kosmetyki mineralne marki Lily Lolo są zdecydowanie dla tych z nas, które stawiają na "zdrowsze" podkłady. Bezpieczny skład oraz wysoka jakość produktu są bardzo zachęcające. Dzięki nim każda z nas bezboleśnie może rozpocząć swoją przygodę z minerałami. Polecam!








Obsługiwane przez usługę Blogger.