"Dziecko ognia" to książka, która zaintrygowała mnie już wstępnym opisem na okładce. Koniecznie chciałam się dowiedzieć jakie będzie rozwiązanie opisanej zagadki, więc z przyjemnością i nieskrywaną ciekawością przeczytałam lekturę, tym bardziej, że książka mocno angażuje i silnie wciąga od pierwszych stron. 

Powieść bardzo wpasowała się w moje gusta czytelnicze, bo obecnie właśnie po thrillery psychologiczne sięgam najczęściej. Rzecz dzieje się w Kornwalii, w krainie gdzie pełno starych kopalni cyny i miedzi, poszarpanych klifów, lasów i wrzosowisk, wiosek rybackich przesiąkniętych solą, gdzie na uboczu stoi stary dom zbudowany na ruinach klasztoru. W tym właśnie domu, w którym obecnie trwają prace restauratorskie za sprawą obecnego właściciela Davida, wydarzyła się tragedia, która odciska piętno na wszystkich mieszkańcach domu. 

Rachel, trzydziestoletnia kobieta, która wiele w życiu przeszła, a której wydaje się że wygrała los na loterii wychodząc za mąż za milionera Davida i zostając macochą Jemiego, zamieszkuje w jego pięknej posiadłości i próbuje odnaleźć się  w nowej sytuacji. Za wszelką cenę chce być wspaniałą, przybraną matką, cudowną żoną i dobrą gospodynią. Jednak wciąż prześladuje ją myśl o pierwszej, tragicznie zmarłej żonie Davida, tym bardziej, że jej przysposobiony syn zaczyna się osobliwie zachowywać. Twierdzi, że widzi ducha matki i przewiduje przyszłość. Rachel, która czuje się osaczona w wielkim domu, chce odkryć prawdę o tym co wydarzyło się dwa lata wcześniej. Zaczyna nabierać podejrzeń w stosunku do męża, który usilnie unika rozmów o przeszłości. 

Jeżeli jesteście ciekawi zakończenia, to odsyłam Was do ksiażki, bo finał jest zaskakujący i porażający. Książkę w bardzo dobrej cenie możecie kupić w księgarni internetowej niePRZECZYTANE.PL
 

Mam wrażenie, że odkąd urodziłam Alexandra doświadczam intensywnych zmian w swoim życiu. Cieszy mnie to ogromnie, bowiem każda zmiana jest podstawą rozwoju. Jestem otwarta na nie, bo chcę stawać się lepszym człowiekiem dla siebie i dla mojego dziecka. Widzę, jak ewoluował mój system wartości, zmieniły się priorytety i styl reagowania na sytuacje trudne. Nie da się zaprzeczyć, że to my, rodzice jesteśmy przewodnikami dla naszych pociech, ale przecież wychowywanie dziecka, jak każdy kontakt z drugim człowiekiem, jest relacją, w której obie strony wpływają na siebie. Więc od naszego dziecka możemy także wiele się nauczyć, zwłaszcza że ci mali ludzie, są pełni życia i naturalności nieskażonej jeszcze normami społecznymi, w jakich, my dorośli funkcjonujemy codziennie. Czego więc nauczyło mnie moje dziecko?

Doceniania prostych przyjemności
Mój Syn potrafi tak samo cieszyć się ze znalezionego w lesie patyka, który posłuży Mu jako miecz w walce ze złym smokiem, jak i z mega paki klocków Lego Ninjago. Cieszy się z tych małych, drobnych rzeczy dnia codziennego. Dostrzega piękno w spadających liściach i kasztanach na drzewie. Nie rozpacza, że pada deszcz, bo wie że dzięki niemu będzie mógł poskakać po kałużach.

Życia chwilą
Dla dzieci pojęcie czasu jest w niewielkim stopniu zrozumiałe, co ma niewątpliwie ogromną zaletę, bo skupiają się maksymalnie tym, co jest tu i teraz. Nie rozpamiętują i nie rozkładają na czynniki pierwsze przeszłości i tego, co w życiu nie wyszło, ani nie wybiegają zanadto myślami w przyszłości. Dorośli niestety robią to nagminnie, co pozbawia ich radości cieszenia się z tego, co przynosi chwila obecna. A przecież tylko teraz należy w pełni do nas. Zrozumienie tej prostej prawdy pozwala żyć uważniej. Czemu więc nie śmiać się o poranku czy nie biegać boso po trawie? Świat widziany oczami dziecka jest zdecydowanie fajniejszy niż ten widziany oczami dorosłego.
Tymczasem dorośli wiecznie zatopieni w przeszłości lub myślami wybiegający w przyszłość często mają wrażenie, że życie przecieka im między palcami i że tak naprawdę nie „łapią” ulotnych chwil.

Czytaj więcej: http://www.sosrodzice.pl/5-rzeczy-ktorych-ucza-nas-dzieci/
Tymczasem dorośli wiecznie zatopieni w przeszłości lub myślami wybiegający w przyszłość często mają wrażenie, że życie przecieka im między palcami i że tak naprawdę nie „łapią” ulotnych chwil.

Czytaj więcej: http://www.sosrodzice.pl/5-rzeczy-ktorych-ucza-nas-dzieci/

Angażowania się bez reszty
Fajne w dzieciach jest to, że albo czegoś nie robią, bo nie chcą, albo robią to całym sobą i tak, jakby od tego zależały losy świata. Angażują się bez opamiętania. Tymczasem my, dorośli, często robimy wiele rzeczy "po łebkach", by mieć to zwyczajnie z głowy, zapominając o tym, że sens czynnościom nadajemy my sami.

Miłości
Dzieci potrafią kochać najmocniej, bezwarunkowo, tak do utraty tchu i na zawsze. Taka jest też miłość rodzicielska. Ona nie ma granic. Kto ma dzieci, ten wie o czym piszę.

Zadawania pytań
Wiadomo dzieci pytają o wszystko, wprost i bez żenady. Nie patrzą czy wypada, czy nie i są przy tym swobodne i szczere. Nie wiedzą, to pytają, w odróżnieniu od dorosłych, którzy milczą, bo niejednokrotnie wstydzą się przyznać, że czegoś niewiedzą. A tymczasem większy wstyd to brak chęci, by się uczyć. Poza tym zadawanie pytań to również oznaka zainteresowania.


Cierpliwości i walki do końca
Dziecko nie zraża się, tym że upada po raz setny ucząc się chodzić. Podnosi się i próbuje dalej. Do skutku. Kolejny upadek z roweru nie przekreśla szansy nauki jazdy na nim. Można więc pozazdrościć dzieciom zaufania do własnej siły sprawczej i przekonania, że mogę, umiem, potrafię, bez tej uporczywej myśli z tyłu głowy, że "nie uda się", "szkoda czasu", "pewnie nie dam rady".


Bycia egocentrykiem
Tę cechę skutecznie zabija w nas proces socjalizacji. Czasem jednak dobrze jest pomyśleć o samym sobie i swoich potrzebach, co jest tak naturalne dla dzieci. Dorośli często rezygnują ze skupiania uwagi na sobie, by np. nie popsuć dobrych relacji, dla zasady czy dbałości o własny wizerunek.

Warto więc obserwować własne dzieci, bo można się od nich sporo nauczyć i nie zapominać o tym, że w chwili, w której umiera w nas dziecko, zaczyna się starość!

#wspierampolskibiznes to mój ulubiony cykl na blogu. Dzięki niemu poznałam wiele wyjątkowych, utalentowanych i cudownych kobiet. Jedną z nich jest Karolina - pomysłodawczyni i twórczyni cudownej marki OPLOTKA. Osobiście kocham ręcznie robioną biżuterię, bo wiem że tworzona jest z pasją, z miłości do pięknych rzeczy, często przez kobiety dla kobiet. Produkty są oryginalne, a każdy detal dopracowany jest z maksymalną starannością. Taka właśnie jest OPLOTKA. Wyróżnia ją jeszcze niezwykła funkcjonalność w noszeniu. Na kolekcję składają się bowiem modele 2w1, 3w1, a nawet 4w1, co pozwala nosić ją na wiele sposobów, w zależności od potrzeby. Może zdobić nadgarstek, szyję,  nogę, a nawet głowę. Każdej stylizacji nada wyjątkowy look. Biżuteria jest unikatowa, bo dodatki możemy skomponować sami. Wszystkie OPLOTKI przychodzą pięknie zapakowane, więc mogą być też idealnym prezentem dla przyjaciółki, siostry, mamy...


Mnie oprócz samej biżuterii zachwyciły piękne zdjęcia i spot reklamujący markę. Dlatego zamiast moich zdjęć, tym razem pojawią się zdjęcia promujące produkty. Moje pomysły na noszenie OPLOTKI możecie znaleźć na Instagramie i Facebooku. A teraz przeczytajcie co o samej OPLOTCE mówi kobieta, która ją stworzyła.

1 Witam serdecznie! Muszę to pytanie zadać na samym początku, bo bardzo ciekawi mnie, jak i kiedy pojawił się pomysł stworzenia własnej marki?
Witaj Aniu! Pomysł, jak to zazwyczaj bywa, zrodził się z potrzeby. Kilka lat temu, kiedy byłam biedniejsza o 2 dzieci i męża (śmiech) moje życie wyglądało trochę inaczej. Szukałam biżuterii bardzo kolorowej, wyjątkowej, która mogłaby mi towarzyszyć w życiu. Nigdzie takiej nie znalazłam, więc nie zastanawiając się długo, zaczęłam sama splatać kolorowe sznurki i gumki. I tak oto powstała OPLOTKA. Wychodzę z założenia, ze z własnym produktem należy się utożsamiać, OPLOTKA wtedy była skierowana do dziewczyn uprawiających sporty związane z deską: wakeboard, snowboard, surfing. Z dnia na dzień postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę i mocno zaangażować się w nowe życie OPLOTKI.


2. Dobrze zrobiłaś, bo biżuteria jest przepiękna. Dlaczego właśnie bransoletki i skąd czerpiesz pomysły?
OPLOTKI w gruncie rzeczy to nie są bransoletki, to po prostu OPLOTKI (śmiech). Prawie każdy model jest wielofunkcyjny, 2w1, 3w1, a nawet 4w1, dzięki czemu możesz przy użyciu jednej OPLOTKI stworzyć zupełnie inne stylizacje. Jedną OPLOTKĘ możesz opleść dookoła ręki lub nogi, nosić na szyi, a nawet używać jako ozdobnej opaski na włosy w stylu boho, która w tym sezonie jest niezaprzeczalnym hitem. Inspiracje czerpię zewsząd. Z otoczenia, z przyrody, z życia. Staram się nie tworzyć kolekcji, a raczej, kiedy wpadnie mi do głowy pomysł na kolejny model, po prostu chętnie się nim dzielę z moimi konsumentami na bieżąco.

3. Fantastyczne produkty, cudowny spot i zdjęcia reklamujące produkty. Cały marketing dopracowany w szczegółach, pewnie stoi za tym sztab profesjonalistów.....
To wspaniale, że tak myślisz. Utwierdzasz mnie w przekonaniu, ze kobieta potrafi wykrzesać z siebie jeszcze więcej niż mogłoby się wydawać i połączyć role kilku osób w jednej. W życiu jestem straszną detalistką. Celowo użyłam słowa "straszną", bo niejednokrotnie spędza mi to sen z powiek. Ale chyba właśnie dlatego tak ważna jest dla mnie spójność komunikatów i cała identyfikacja marki i czuję, że na tym etapie nikt nie poczuje tego lepiej niż ja sama. Od dużych decyzji, czyli np. koncepcji całej kampanii do wyboru tasiemki, którą zawiązuję na pudełeczku z OPLOTKĄ, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Kobieta, do której kieruję swoje produkty, to osoba angażująca się we wszystko co robię na 100%. Jest fajną mamą, wspierającą partnerką, przyjaciółką na zabój, ale zawsze pamięta o samej sobie. Dzięki ciężkiej pracy udaje mi się połączyć te wszystkie elementy i tworzyć markę, z którą utożsamiam się całkowicie.


4. Dziś mnóstwo mam łączy wychowanie dziecka z pracą w domu, projektuje, szyje, tworzy, tak jak TY OPLOTKĘ. Co więc takiego wyróżnia Twoje produkty, że warto je założyć na rękę, nogę czy szuję?
To prawda. I to jest właśnie super, że mamy potrafią znaleźć w sobie siłę do działania i spełniać siebie na innych płaszczyznach, niż tylko macierzyństwo. Dlaczego OPLOTKA jest wyjątkowa? - bo OPLOTKA to kobieta, nie zwyczajna biżuteria. Widzisz ją w lustrze każdego dnia. Kobieta, która ma pasje, siłę do realizowania siebie. Jeśli nosisz OPLOTKĘ, to znaczy, że jesteś wyjątkowa i jest Ci ze sobą w życiu dobrze. Każda z nas ma jakieś kompleksy i nie jest doskonała. Mówiąc, że lubisz siebie nie masz na myśli narcyzmu czy próżności. Chodzi o szanowanie samej siebie i świadomość jaki kawał wspaniałej pracy wykonujesz każdego dnia.


5. Cudowne jest to, jak postrzegasz samą siebie i inne kobiety, ale czy zdarzają Ci się momenty zwątpienia, chęć rzucenia wszystkiego w przysłowiowy kąt czy na tym etapie już nie masz takich wątpliwości?
Jak każda kobieta mam chwile słabości. Momenty, w których zwyczajnie przytłacza mnie ilość obowiązków. Bycie mamą to ciężka, pełnoetatowa praca, a jeszcze prowadzenie swojej marki, wspieranie męża, kiedy tego potrzebuje i przyziemne, domowe prace sprawiają, ze czasem chciałabym zniknąć. Więc jeśli wydaje Ci się, że świeże kwiaty w salonie zmienią Twoje życie , to głośno krzyczę - NIE NIE NIE (śmiech). Uczę się tego każdego dnia. Staram się "wrzucać na luz" i 2 razy zastanawiam się, co jest rzeczywistym priorytetem, a co moją fanaberią. I wiesz co? Powoli wychodzę na prostą (śmiech).

6. Gdzie widzisz siebie powiedzmy za 5 lat? W jakim miejscu jest Twoje firma?
Cały czas mam w planach się rozwijać, zadbać o dystrybucję i mocne kojarzenie OPLOTKI na rynku. Za jakiś czas chciałabym móc ugościć Cię w swoim stacjonarnym butiku i mieć możliwość angażowania innych ludzi w tę markę.

7. Wow! Rewelacja! Będę pierwszą klientką w Twoim stacjonarnym butiku. Na koniec zapytam o to, czego jeszcze Ci życzyć? 
Mam u swego boku wspaniałe 2 córki, męża, który daje mi niewątpliwie duże wsparcie i motywuje do działania, przyjaciółkę, bez której nic nie byłoby takie samo. I bardzo życzyłabym sobie, żeby tak było już zawsze, bo po prostu jest mi teraz dobrze.
Dziękuję Ci serdecznie za rozmowę, a Was zapraszam bezpośrednio na stronę i fanpage OPLOTKI, gdzie znajdziecie biżuterię jedyną w swoim rodzaju i na przepiękny spot promujący markę. Klikajcie i oglądajcie!

http://www.oplotka.com/
https://www.facebook.com/Oplotka/
https://www.instagram.com/oplotka/ 






Z utęsknieniem czekałam na kolejną powieść Guillaume Musso - mojego ulubionego francuskiego autora. Jego twórczość odkryłam, zupełnie przypadkiem, kilka lat temu i do dziś czytam każdą jego książkę. Mam absolutnie wszystkie na półce. Najnowsza powieść to "Dziewczyna z Brooklynu", która skradła moje serce od pierwszych stron. Chcecie dowiedzieć się więcej? Zapraszam do przeczytania recenzji.

"Dziewczyna z Brooklynu" to thriller, który zapewni każdemu intensywne zaczytanie i wbije w fotel na kilka dobrych godzin. Historia opowiedziana w książce autentycznie wciąga czytelnika, intryguje, budzi niepokój i ekscytuje. Z każdą kolejną stroną odkrywamy mroczne zagadki, zawiłości losu głównych bohaterów, których dni wypełnione są po brzegi strachem, smutkiem, niepewnością. Czytając książkę ma się wrażenie, że wszystko jest poplątane, ale w finale poszczególne elementy układają się w przemyślaną, spójną i logiczną całość.

Jedno zdjęcie nieodwracalnie wywraca do góry nogami całe poukładane i sielskie życie autora poczytnych powieści - Raphaela Barthelemy i jego pięknej narzeczonej. Anna dzieląc się swoim sekretem otwiera przysłowiową puszkę Pandory, która na zawsze zmieni losy głównych bohaterów i ich najbliższych, bo "nic bardziej nas nie szarpie niż wspomnienie przegapionych okazji i zapach szczęścia, któremu pozwoliliśmy umknąć". Niechciana przeszłość rozpychając się łokciami powraca, a rzeczywistość wcale nie jest taka, jak nam się wydawało. Ujawnienie prawdy, a tym samym uwolnienie się spod ciężaru wspomnień może czasem mieć wysoką cenę. Kłamstwo bowiem, ma to do siebie, że "zawsze jak oliwa na wierzch wypływa".

Nie zdradzę nic więcej, ale zachęcam by każdy z Was sam odkrył skrzętnie skrywaną tajemnicę dziewczyny o trzech nazwiskach, dziewczyny z Brooklynu.

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa  Albatros i można ją kupić TU.


Czas mija tak szybko, że za chwilkę koniec lata. Ubolewam nad tym ogromnie, chociaż przede mną jeszcze urlop, a jesień ma też mnóstwo zalet. Zdecydowanie mniej nas na blogu, bo staramy się na maxa wykorzystać każdy letni dzień. Szybciutko więc zapraszam Was na kolejną dawkę ulubieńców miesiąca. 

1. MODA 


Lniana sukienka i dziurawe jeansy. To mój ulubiony letni zestaw, w zależności od pogody. Dostałam dużo zapytań o to, gdzie te rzeczy kupiłam. Otóż donoszę, że w małym sklepie w Przemyślu. Lubię takie malutkie, pojedyncze sklepiki, których asortyment jest zdecydowanie różny i oryginalny w stosunku do rzeczy z sieciówek. Jeansy z dziurami zawsze na topie, a len pokochałam tak bardzo, że już marzę o TEJ lnianej koszuli.


Oplotka czyli piękna, ręcznie robiona biżuteria na rękę, nogę, szyję czy głowę. Kombinacji jest mnóstwo. Zdecydowanie nadaje charakter każdej letniej stylizacji. Pokochałam ją od pierwszego założenia. Myślę, że absolutnie każdy wśród tej biżuterii znajdzie coś wyjątkowego dla siebie. Wszystko przychodzi gustownie zapakowane, więc to też doskonały pomysł na prezent.
 
2. LODY 


Jemy je codziennie. Nie będę się nawet oszukiwać, że jest inaczej, ale przecież to przywilej lata. Od dwóch miesięcy królują u nas lody domowej roboty. Ostatnio na topie są bananowo-truskawkowe, które są po prostu zmiksowanymi bananami, truskawkami (wyjemy pewnie przed zimą cały zapas z zamrażarki), jogurtem greckim, płatkami jaglanymi lub owsianymi z odrobioną naszego ulubionego miodu. Zajadamy się też najlepszymi lodami w Lublinie (makowymi i solonym karmelem), które kupujemy w Bosko. Zazwyczaj, aby cieszyć się ich smakiem, trzeba postać w sporej kolejce, ale naprawdę warto.

3. KOSMETYKI


Hydrolat z oczaru wirginijskiego od MydłoStacji. To kosmetyk w który absolutnie warto zainwestować. Dla mojej skóry ma zbawienną moc. Stosuję go codziennie spryskując twarz i dekolt, a następnie pozostawiam do wchłonięcia. Czasem spryskuję nim włosy i robię wówczas masaż głowy, by dobroczynne właściwości tego hydrolatu wniknęły w głąb cebulki. Stosuję go także przed nałożeniem maseczki, bo wyczytałam, że dzięki temu intensywniej będą wnikać w skórę minerały i składniki zawarte w masce. Jest naprawdę wyjątkowo łagodny dla skóry, lekko ją ściąga, łagodzi stany zapalne, eliminuje podrażnienia, słowem "wycisza" skórę. Dodatkowo na stronie producenta jest napisane, że ma właściwości antyseptyczne oraz antybakteryjne, więc idealnie sprawdzi się też u osób ze skórą łojotokową czy trądzikową. No zwyczajnie kocham go i twierdzę, że to must have każdej kobiety.


Krem do rąk Santaverde z sokiem aloesowym - przyznam szczerze, że wcześniej nie znałam tej marki, a krem wybrałam zupełnie przypadkiem, bo akurat potrzebowałam czegoś do pracy. Okazał się jednak fenomenalny. Ma przyjemną, kremową konsystencję, jest mega nawilżający i odżywczy, a przy tym wchłania się błyskawicznie. Skóra dłoni jest po nim jedwabiście gładka i jędrna. Krem jest oczywiście całkowicie naturalny, wolny od szkodliwych składników chemicznych. Pozostawia na skórze dłoni delikatny zapach lawendy. Ja mam go ze sklepu internetowego ekoMaluch.


Kosmetyki do wnętrz polskiego producenta marki Perfect House - skusiłam się na nie, bo ciągle migały mi gdzieś na Instagramie i sporo dobrego o nich czytałam. Perfect House to środki czystości przeznaczone do pielęgnacji różnego rodzaju powierzchni. Wypróbowałam do tej pory płyn do mycia podłóg, mleczko do mycia i pielęgnacji mebli, płyn do mycia szklanych powierzchni, płyn do mycia łazienek oraz płyn do mycia kuchni. Są to produkty naprawdę skuteczne, łatwe w aplikacji i niezwykle wydajne. Ogromnym plusem jest ich przyjemny, nieprzytłaczający i niedrażniący zapach, zupełnie inny niż ma większość preparatów tego typu. Do tego niesamowity design opakowań. Mogą spokojnie stać w widocznym miejscu. Bardzo je sobie chwalę i jestem miło zaskoczona ich świetną jakością za tak niską cenę. Cieszy mnie też niezmiernie, jak rodzime marki dają radę. A ta z całą pewnością daje. Kosmetyki te można kupić bezpośrednio na stronie producenta, ale też widziałam je stacjonarnie w marketach.

4. SERIAL


W lipcu Alexander był u dziadków na wakacjach, więc mieliśmy więcej czasu na czytanie i oglądanie. Nasz apetyt na obejrzenie "Wielkich kłamstewek" był tak duży, że "pochłonęliśmy" go w cztery popołudnia i wieczory. Ciekawa historia, świetna obsada aktorska, cudowne widoki. Jak dla mnie super! Kto jeszcze nie oglądał, to polecam! 

5. WYDARZENIA

  
Wakacje to taki czas, gdzie dużo fantastycznych rzeczy dzieje się w Lublinie. Obecnie trwa Jarmark Jagielloński, niebawem wielki koncert "Zakochani w Lublinie" z okazji 700-lecia miasta, na którym wystąpią artyści związani z Lublinem, a wśród nich m.in. Beata Kozidrak, Urszula, Krzysztof Cugowski i Piotr Cugowski, Natalia Wilk, Jan Kondrak i Lubelska Federacja Bardów. Pod koniec lipca odbył się, jak co roku, Carnaval Sztukmistrzów, którego istotą jest zabawa. To święto ulicznego cyrku, które ściąga do Lublina artystów z różnych krajów świata. Alexander był z nami po raz pierwszy i był pod ogromnym wrażeniem. Czekamy na atrakcje, które będą w przyszłym roku. I zapraszamy do Lublina, bo dzieje się tu całkiem sporo! W końcu to miasto inspiracji.

Kto mnie zna, ten z pewnością wie, że jednym z produktów, którego nigdy nie może u mnie zabraknąć jest miód. Jak mawiają pszczelarze: kto je miód, ten żyje aż do śmierci, więc ja używam go stale. Nie wyobrażam sobie dnia bez ciepłej wody z cytryną i miodem. Zima bez najlepszego, ale niedocenianego lekarstwa, jakim jest właśnie miód, też nie ma racji bytu. Staram się absolutnie zawsze mieć mały zapas, po to by nie kupować go w supermarketach, a jedynie u sprawdzonych dostawców. Przez długi czas w miód  zaopatrywał nas mój tata. Wiedziałam, że jest z pewnego źródła, od weterynarza, którego pasieka umiejscowiona była na wsi, z dala od autostrad i wielkiego miasta, wśród pól, lasów, łąk, a pszczoły w żadnym wypadku nie były dokarmiane sacharozą. Byłam też pewna, że nie jest on sprowadzany z Włoch, Bułgarii czy nawet Chin, co teraz niestety jest nagminnym procederem. 

Wiedza na temat miodów jest naprawdę szeroka. Narosło też wokół tego tematu sporo mitów. Nie jestem specjalistką od miodów, jedynie degustatorką, a nie zawsze, to co podpowie mi wujek Google jest prawdziwe. Chciałam jednak zgłębić temat, dlatego zwróciłam się z pytaniami do niesamowitej kobiety, której ufam, i która podzieliła się ze mną, a ja z Wami, rzetelną, merytoryczną wiedzą na temat miodów. To kobieta z pasją, mnóstwem talentów i dobrocią w sercu. Prowadzi rodzinną manufakturę mydła i miodu o nazwie ajeden. Miody, które produkuje wraz z mężem, są najlepszymi, jakie próbowałam do tej pory, a wierzcie mi próbowałam ich naprawdę sporo. Przeczytajcie uważnie czego dowiedziałam się na temat produktów pszczelich.

Na początek zapytam o skład miodu. Ciekawi mnie ten temat, bo staram się rezygnować z cukru na rzecz miodu właśnie.
W Polsce cukier pozyskiwany jest z buraków cukrowych i składa się w 99% z sacharozy, która dostarcza mnóstwo kalorii. W miodzie natomiast poza sacharozą, która nie powinna przekraczać 5% (większa zawartość może świadczyć o tym, że miód jest niedojrzały lub został zafałszowany, a co za tym idzie, nie jest w 100% naturalny), znajduje się również glukoza, fruktoza, maltoza i inne. W miodzie znajdziemy enzymy, które w dużej części pochodzą z gruczołów ślinowych pszczół i tu ważne: enzymy zawarte w miodzie są mało odporne na działanie wysokich temperatur. Powyżej 45ºC miód owszem ma swój smak, ale zaczyna tracić swoje właściwości odżywcze i zdrowotne. Przyjmuje się, że taką optymalną temperaturą jest 40ºC. Wiem, że często korci nas, żeby dodać miód do gorącej herbaty z cytryną i imbirem, zwłaszcza zimą, ale lepiej jest wziąć trochę miodu na łyżeczkę i ssać – zdrowiej wyjdzie i gardło też podziękuje:) W miodzie znajdziemy również kwasy: bursztynowy, glukonowy, cytrynowy, jabłkowy, mlekowy, octowy, masłowy, walerianowy i wiele innych. Miód to też witaminy z grupy B, w szczególności B1, B2 oraz B6, które wspomagają funkcjonowanie naszego układu odpornościowego, kwas foliowy, nikotynowy i pantotenowy, które usprawniają układ nerwowy i sercowo-naczyniowy. Spożywanie miodu wpływa więc pozytywnie na nasze włosy, skórę, paznokcie. W każdym miodzie jest również sporo witaminy C. Miód to mikroelementy, składniki o działaniu antybiotycznym, bakteriobójczym, czego nie można powiedzieć o cukrze, który poza kaloriami nie dostarcza naszemu organizmowi za wiele, a może być odpowiedzialny za cukrzycę, otyłość czy choroby serca. Czytałam ostatnio badania, które potwierdzają, że cukier obniża reakcje układu odpornościowego, przyspiesza starzenie, powoduje problemy z koncentracją i zapamiętywaniem. Ja wiem, że nie jesteśmy w stanie wyeliminować cukru  w 100% z naszego życia, bo jest on praktycznie we wszystkim. Będąc jednak świadomym tego, co oba produkty nam dają, warto samemu sięgać po miód i podawać go dzieciom powyżej pierwszego roku życia.


Skoro jesteśmy już przy dzieciach, to jak zachęcić je do spożywania miodu, i który będzie dla nich najlepszy?
Proponuję zacząć podawać miody, które w smaku i zapachu są łagodne, np. miód akacjowy – jest jednym z tych miodów, który najrzadziej powoduje odczyn alergiczny. Dalej można spróbować podać  miód lipowy, faceliowy, rzepakowy. Miody spadziowe czy miód gryczany zostawiłabym na inną okazję bo dziecko łatwo może się zrazić. Warto pamiętać o tym, że jeżeli u dziecka wystąpi reakcja alergiczna na konkretny miód, by nie zakładać z góry, że dziecko będzie uczulone na miód w ogóle. Jeżeli wystąpiła np. reakcja na miód rzepakowy, to pewnie za sprawą pyłków kwiatowych występujących konkretnie w tej roślinie. Nie oznacza to jednak, że nie możemy podać innego miodu. Próbujcie, bo warto, dla zdrowia!
Jak zachęcić? Hm.... wymyślajmy np. różne gry dla małych smakoszy i odkrywców, skutecznie przemycajmy miód w potrawach przygotowanych dla dzieci. U nas latem często robimy wodę ze świeżą miętą, cytryną i imbirem, a dla złamania smaku dodajemy trochę miodu. Woda zawsze stoi na stole, a dzieci chętnie po nią sięgają, zamiast sztucznie słodzonych napojów.


Skoro jesteśmy już pewni, że warto spożywać miód, to podpowiedz proszę, jak wybrać ten prawdziwy i najwartościowszy?
Tu zaczyna się temat rzeka.... Jest bowiem kilka rzeczy, na które trzeba koniecznie zwrócić uwagę wybierając miód. Przede wszystkim powinien to być miód ze sprawdzonego źródła, od zaprzyjaźnionego pszczelarza, osoby, co do której nie mamy wątpliwości, że dba o pszczoły, rozumie, ceni, szanuje i ma świadomość tego, co one wytwarzają. Dobrze jeżeli pasieka jest pod stałą kontrolą i nadzorem weterynarza (a nie wszystkie są), bo wówczas  takie pasieki, pracownie utrzymane są w czystości na wysokim poziomie, miód pobierany jest do badań laboratoryjnych, aby mieć pewność, że jest zdrowy i czysty od drobnoustrojów i lekarstw, które podaje się pszczołom, by zwalczać warrozę. Miód powinien mieć odpowiednią gęstość, i tu przyjmuje się, że dobry miód to taki, którego skład nie przekracza 20% zawartości wody (są oczywiście wyjątki np. miód wrzosowy, gdzie zawartość wody może być na poziomie 23%). Każdy miód ulega KRYSTALIZACJI, jeden szybciej drugi wolniej, ale nie ma opcji, żeby pozostał cały czas płynny. Ciekawskim powiem, że miód rzepakowy potrafi krystalizować się już po kilku dniach, a jeżeli pszczelarz trochę "zaśpi", to i w ramkach taki miód potrafi się skrystalizować :) Jeżeli więc udajecie się do marketu i widzicie na półce płynny miód lejący się jak woda, to powinna się Wam włączyć lampka kontrolna. Niektórzy producenci stosują podgrzewanie miodu do wysokiej temperatury jako sposób na zachowanie jego  płynności, ale taki produkt nie posiada już praktycznie żadnych wartości leczniczych. Wydaje mi się, że zrobiliśmy się tacy trochę wygodniccy i chcemy żeby ten miód był lejący, bo łatwo się go wówczas rozsmarowuje. Mało kto lubi grzebać łyżką czy nożem w twardym jak kamień słoiku z miodem. W dużej mierze dzieje się tak przez nieświadomych konsumentów, którzy kupują takie miody, nie wiedząc że jest on uprzednio podgrzewany do wysokich temperatur, mieszany, a następnie pozbawiony swoich cennych właściwości rozlewany do słoików. Płacą wówczas za produkt, który nie jest w pełni wartościowy. Bądźcie więc pewni, że jeżeli kupiliście miód i np. po 6 miesiącach dalej jest płynny, to z całą pewnością oznacza, że został przegrzany i stracił swoje zdrowotne właściwości (za wyjątkiem miodu akacjowego, który może do roku czasu pozostać płynny).

Przyznam szczerze, że to co mówisz jest trochę przerażające. Mam przez to rozumieć, że bywamy oszukiwani, czyli przysłowiowo nabijani w butelkę, nawet kupując miód?
Nie chciałabym tutaj otwierać puszki pandory, ale niestety bywa i tak, że miody bywają oszukane. Ta wysoka temperatura, o której wspominałam to nie jedyny minus. Często sprowadza się miód z krajów UE i spoza Unii, miesza się je, dodaje do nich różnego rodzaju syropy cukrowe. Ja osobiście nie rozumiem jaka idea przyświeca producentowi czy dystrybutorowi, bo z całą pewnością nie zdrowie konsumenta. Niestety, ale w tym przypadku sprawdza się powiedzenie, że jeżeli nie wiesz o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Na etykietach takiego miodu jest napisane, że produkt pochodzi z krajów UE, nie ma jednak składu, a dla mnie to informacja by szerokim łukiem omijać taką półkę w marketach. Warto więc wybierać rodzime miody, z małych manufaktur, ze sprawdzonego źródła.


Czy zatem my, konsumenci, możemy w jakiś sposób sprawdzić czy miód jest prawdziwy, naturalny?
Tak. Jest kilka sposobów i spieszę z wyjaśnieniem:) To w sumie proste, domowe metody. Nabieramy miód na łyżeczkę i jednostajnym strumieniem lejemy go na talerzyk. Jeżeli miód tworzy stożek, jest gęsty, a nie lejący jak woda, to jest to miód prawdziwy. Druga metoda to taka, że do szklanki zimnej wody wlewamy łyżeczkę miodu. Jeżeli miód będzie rozpuszczać się nierównomiernie tworząc smugi w wodzie, to masz pewność, że miód jest dobrej jakości. Miody sztuczne rozpuszczają się równomiernie i szybko. No i to o czym pisałam wcześniej czyli krystalizacja – sztuczne miody nie krystalizują się. Wyczytałam gdzieś, że można zrobić również test na ołówek – na kartkę papieru nakładamy kroplę miodu i dotykamy ją czubkiem ołówka. Prawdziwy miód nie zmieni swojej barwy po zetknięciu z ołówkiem. Sztuczny miód zabarwi się na ciemny kolor.

Z Twoich odpowiedzi dowiedziałam się naprawdę sporo o miodzie, ale chciałabym Cię jeszcze dopytać o pyłek kwiatowy, bo staje się on coraz bardziej popularny. Ja osobiście jeszcze nigdy go nie spożywałam, dlatego jestem bardzo ciekawa co mi powiesz na jego temat.
Pyłek kwiatowy, jak sama nazwa wskazuje, jest zbierany przez pszczoły z kwiatów. I taka pszczółka musi się nieźle napracować, aby uzbierać jedną kuleczkę pyłku (by mieć jedno obnóże pszczoły muszą zebrać od 500 tysięcy do 5 milionów ziarenek pyłku, odwiedzając około 1500 kwiatów). Stąd  nie dziwi mnie powiedzenie: pracowity jak pszczoła:) Dla mnie fantastyczne jest to, jak one zbierają ten pyłek. Pszczoły odwiedzają kwiaty i zbierają pyłek, który przylega do ich włosków na ciele, sczesują go ze swojego ciała formując kuleczki, grudki tzw. obnóża. Następnie przenoszą do ula w specjalnych koszyczkach znajdujących się na goleniach trzeciej pary odnóży. Pszczoła wlatując do ula zostawia ten pyłek, zrzuca go przez poławiacz pyłku, który zostaje umieszczony przy wejściu do ula (bez szkody dla pszczół), następnie ten pyłek zostaje odebrany, musi zostać przemrożony i wysuszony, ponieważ taki „surowy” zawiera w sobie dużo wody, łatwo chłonie wilgoć, zapachy i jest bardzo miękki. Gdy weźmiemy taką kuleczkę w palce, rozmazuje się. Tu też od razu napiszę, że pyłek kwiatowy powinien być suszony w temperaturze do 40°C, bo powyżej tej temperatury pyłek traci swoje cenne właściwości.
A co daje pyłek kwiatowy? Otóż podnosi odporność organizmu, odżywia, uspokaja, pobudza apetyt, reguluje przemianę materii, doprowadza do spadku wagi osób otyłych, zwiększa liczbę czerwonych ciałek krwi oraz zwiększa poziom żelaza w surowicy krwi. Wykazuje właściwości detoksykacyjne. Pyłek eliminuje lub zmniejsza szkodliwe oddziaływanie szeregu czynników chemicznych. Jest skuteczny w leczeniu stanów zapalnych jamy ustnej, wzmacnia naczynia krwionośne, wzmaga leczenie nadciśnienia, obniża poziom cholesterolu, łagodzi katar sienny, uzupełnia niedobory witamin i minerałów. Wspomaga się nim leczenie osób, które są po chemioterapii czy antybiotykach. Żeby nie było, że wyklepujemy tutaj suche dane o właściwościach o pyłku, to opowiem jak mi pomógł. Po trzeciej ciąży, rocznym karmieniu piersią, mój organizm był na tyle wyczerpany, że zaczęły mi wypadać włosy, łamały mi się paznokcie i pojawiały się na nich białe plamki itp. czyli ogólne osłabienie organizmu. Wówczas trafiłam w internecie na wykład o apiterapii  prof. dr hab Ryszard Czarneckiego (polecam!) i zaczęłam zgłębiać wiedzę na temat produktów pszczelich i ich stosowania. Po dwóch miesiącach spożywania pyłku zaważyłam zmiany. Włosy przestały wypadać, wzmocniły się dziąsła, poprawiło samopoczucie, wyniki badań krwi poprawiły się aż dwukrotnie. Dla mnie nie ma dnia bez pyłku kwiatowego lub pierzgi. Dzieciaki też spożywają od małego i widzę same pozytywne zmiany. Zachęcam, naprawdę warto spróbować! 

A jak najlepiej spożywać pyłek?
Jeżeli po raz pierwszy macie styczność z pyłkiem kwiatowym zacznijcie od małych dawek tj. łyżeczki dziennie i obserwujcie czy nie pojawiła się jakaś reakcja alergiczna. Pyłek posiada również właściwości odczulające. Ja wsypuję pyłek do szklanki z letnią wodą, czekam aż się rozpuści, mieszam, dodaję trochę miodu, soku z cytryny, imbiru i wypijam. Można go oczywiście nabrać od razu na łyżeczkę ze słoika i zjeść, ale rozpuszczony jest zdecydowanie lepiej przyswajalny przez organizm. 


Teraz zadam pytanie trochę odwrotne. Skoro pszczoły nam dają tyle dobrodziejstw, czy my możemy im się w jakiś sposób odwdzięczyć?
Pszczołom trzeba pomagać. Bez człowieka nie przetrwają, taka jest niestety prawda. Zrobić można wiele. Wybierając wiosną nasiona, krzewy, drzewa czy kwiaty do naszych ogródków, działek stawiajmy na te miododajne, z których pszczoły będą mogły zebrać pyłek lub nektar. Pszczoła do życia, podobnie jak człowiek, potrzebuje wody. Dobrym pomysłem jest chociażby kuweta wyłożona mchem i zalana świeżą, czystą wodą, a pszczoły chętnie przysiądą, by się napić. Niwelowanie oprysków, które zabiją pszczoły! A jeżeli już ktoś koniecznie musi je stosować, to radzę wybierać te opryski, które nie zagrażają owadom. Najlepiej rozpylać je późnym wieczorem, gdy pszczoły są już w ulu. Hasło - miód kupujesz, pszczoły ratujesz, jest bardzo oklepane, ale jakże trafne! Kupując miód, wspieramy pszczelarstwo, zbieramy pieniądze na leczenie pszczół, rozwój pasiek, a co za tym idzie zwiększenie liczebności pszczół. Z tego wszystkiego korzysta człowiek, bo przecież to właśnie pszczoły zapylają rośliny. Jesteśmy od siebie uzależnieni, ale w taki pozytywny sposób - my dla nich, one dla nas!


Jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej wiedzy i serdecznie dziękuję za to, że znalazłaś chęć i czas, by podzielić się nią ze mną i moimi Czytelnikami. Myślę, że otworzyłaś oczy wielu miłośnikom miodów i zachęciłaś do jego spożycia tych, dla których miód mógłby nie istnieć. 

Wszystkich zachęcam do zapoznania się z ofertą miodów i pyłku kwiatowego w sklepie ajeden. Szczerze polecam i nie jest to absolutnie wpis sponsorowany milionem monet, a jedynie poparty faktem, że lepszych, prawdziwych i w 100% naturalnych miodów nie znajdziecie nigdzie. A ja sama już sięgam po portfel, by zamówić u nich pyłek kwiatowy. Bo przecież zdrowie jest najważniejsze!!!

Zajrzyjcie koniecznie tu:
http://ajeden.pl/
https://www.facebook.com/mydlamiody/
https://www.instagram.com/ajeden_mydla/

→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→→
Jeżeli spodobał Ci się ten post i sądzisz, że może komuś się przydać, proszę kliknij Lubię to na moim profilu na FB lub udostępnij go u siebie.


Zazwyczaj z rezerwą podchodzę do wszelkich hitów i bestsellerów, by się nadto nie rozczarować, a na wszelkie frazesy typu "książka, od której trudno się oderwać" patrzę z przymrożeniem oka. Czasem jednak ten wyświechtany slogan okazuje się prawdą, jak w przypadku książki "Za zamkniętymi drzwiami", bo wciąga i czyta się ją jednym tchem. 

To debiutancka powieść B.A. Paris, w której historia opowiedziana jest dwutorowo, teraźniejszość bowiem przeplata się z przeszłością, a każdy kolejny rozdział odkrywa przed czytelnikami szczegóły mrocznej tajemnicy. 

Jack i Grace Angel to na pozór idealne, czarujące małżeństwo, któremu fantastycznie się wiedzie. Znajomi i sąsiedzi z zazdrością patrzą na ich kwitnącą miłość, piękny dom, egzotyczne wakacje, pasmo zawodowych sukcesów Jacka, który z taki zapałem oddaje się sprawom maltretowanych żon, że dotąd żadnej z nich przegrał. Niektórych jednak trochę dziwi fakt, że Grace, mając świetną pracę, zrezygnowała ze swojej niezależności i całkowicie poświęciła się domowym obowiązkom. Nie łatwo się też z nią skontaktować, ani spotkać bez Jacka u boku. Niedługo do idealnego duetu dołączy upośledzona siostra Grace - Millie. 

Czy rzeczywiście wszystko jest tak wspaniałe w ich życiu i związku jak nam się wydaje? Prawda to czy perfekcyjne kłamstwo? Czy za zamkniętymi drzwiami ich wielkiej, odosobnionej posiadłości z okratowanymi oknami życie płynie jak w bajce czy rozgrywa się prawdziwy koszmar?

To mocny, niezwykle wciągający i działający na wyobraźnię thriller psychologiczny, który z całą pewnością świetnie sprawdzi się jako scenariusz kinowego mega hitu. Autorka umiejętnie podsyca atmosferę, wprowadza nowe wątki, by urzeczywistnić przemyślaną strategię, którą stopniowo wprowadzał w życie Jack. Świetnie maluje emocje jakie targają Grace, pokazuje dwulicowość Jacka, a w konsekwencji zmusza, nas Czytelników, do zastanowienia się nad tym smutną prawdą, że w realnym życiu też sporo tragedii rozgrywa się właśnie za zamkniętymi drzwiami. 

Książkę można kupić w świetnej cenie w księgarni internetowej niePRZECZYTANE.PL


"Rozłąka" to moja pierwsza przygoda z twórczością Dinah Jefferies, brytyjskiej powieściopisarki urodzonej w Malezji, ale myślę że nie ostatnia. Spodobał mi się bowiem styl pisania autorki, lekki język, fantastyczna umiejętność budowania nastroju oraz rewelacyjne, barwne opisy przyrody.

To historia angielskiej rodziny, która mieszka na Malajach Brytyjskich w latach pięćdziesiątych czyli w czasach stanu wyjątkowego, który został wprowadzony z uwagi na powstanie malajskie skierowane przeciwko kolonialnym rządom Brytyjczyków. Szalejące walki partyzantów, niepokój i niepewność o każdą kolejną chwilę oraz opieka nad powierzonym jej małym chłopcem -  to z tym właśnie przyszło się zmagać trzydziestojednoletniej Lydii Cartwright, żonie Aleca, brytyjskiego urzędnika, matce dwunastoletniej Emmy i ośmioletniej Fleur, która zastaje pusty dom, kiedy wraca od chorej przyjaciółki. Rodzina nie pozostawiła jej żadnego śladu, gdzie ich szukać. Kobieta tęskni i zamartwia się o swoje córki. Jedyną niepewną informację o miejscu pobytu rodziny otrzymuje od lokalnego urzędnika. Pozbawiona praktycznie pieniędzy i z małym chłopcem u boku wyrusza w niebezpieczną podróż na północ kraju. Stopniowo odkrywa tajemnice, skrywane głęboko sekrety i oszustwa męża. Czy jednak w tym kraju ogarniętym wojną znajdzie swoje córki?

Tymczasem w Anglii Emma i Fleur tęsknią za matką i nie potrafią zrozumieć, dlaczego je opuściła. Emma "...wyobraziła sobie cienką linię, która przecina świat na pół. Taka niewidzialna nitka... Jeden jej koniec przyszyty do serca mamy, a drugi do... cokolwiek się zdarzy, ta nitka nigdy nie zostanie zerwana". Ojciec dziewczynek, by uciąć temat ciągłych pytań, informuje je, że matka umarła. Starsza córka nie potrafi jednak pogodzić się z rzekomą śmiercią mamy i rozpoczyna własne śledztwo, które odsłania przed nią mnóstwo rodzinnych sekretów. 

To historia pełna emocji, ukazująca jak silne i wyjątkowe są więzi między matką a córkami, jak zdeterminowana potrafi być matka szukająca swoich dzieci. To też opowieść o dojrzewaniu, tęsknocie, miłości, zdradzie i cierpieniu. 

Mnóstwo to skomplikowanych wątków i intrygujących wydarzeń. Wszystko to okraszone przepięknymi opisami przyrody. Momentami miałam wrażenie, że jestem w samym centrum tropikalnych i egzotycznych Malajów, by za chwilę czuć na plecach mglistą angielską aurę. Zdecydowanie polecam!

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Harper Collins Polska. i można ją kupić np. TU.

Obsługiwane przez usługę Blogger.