Styczeń zaczęłam od przeczytania jednej z lepszych książek, jakie do tej pory czytałam. Mowa tu o powieści "To, co zostawiła" Ellen Marie Wiseman. To jedna z takich książek, od których nie można się oderwać, a po przeczytaniu zostaje na długo w pamięci. 

Książka opowiada o losach dwóch kobiet - Clary i Izzy. Obie żyły w różnych czasach, ale obie spotkał okrutny los, rzeczywistość stała się dla nich koszmarem, za co winę  w głównej mierze ponosili rodzice kobiet. Clarę i Izzy łączą więc traumatyczne przeżycia, doświadczenie przemocy i zła, na które żadna z nich nie miała wpływu. 

W 1995 roku Izzy Stone, która zmaga się z demonami przeszłości, trafia do kolejnej rodziny zastępczej, i wraz z przybranymi rodzicami rozpoczyna pracę nad porządkowaniem zbiorów muzealnych szpitala psychiatrycznego Willard. Izzy natrafia wówczas na olbrzymią walizkę młodej kobiety i odkrywa w nim pamiętnik oraz listy do ukochanego. Właścicielka kufra, Clara Elizabeth Cartwright, trafiła tam wbrew własnej woli za sprawą rodziców, bardzo zamożnych, ale surowych i pozbawionych uczuć, ponieważ sprzeciwiła się ich decyzji i nie chciała się związać z wybranym przez ojca mężczyzną. Była bowiem w ciąży z włoskim imigrantem, którego szaleńczo kochała. Jak się później okazało, ze wzajemnością. Każda próba udowodnienia lekarzom, że jest zdrowa, była pretekstem by uznawać ją za jeszcze bardziej niezrównoważoną, a to oczywiście skutkowało pogorszeniem sytuacji.

Historia Clary toczy się na tle wydarzeń w Willard, gdzie główna bohaterka spędziła większość swojego życia. Metody leczenia, jakim poddawani byli pacjenci, wprost przygniatają swoim okrucieństwem. Nieludzkie praktyki upokarzały i powodowały niewyobrażalne cierpienia. Bezkarnie przejmowano kontrolę nad życiem ludzi, także tych zdrowych. 

Jak dla mnie "To, co zostawiła" to prawdziwy emocjonalny rollercoaster. To książka, która zmusza do refleksji, a obok opowiedzianych w niej historii nie można przejść obojętnie. Jak to dobrze, że nie żyjemy w czasach, w których dorastała Clara. 

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Kobiecego. Widziałam, że obecnie jest w promocji i można ją kupić TU.



Wspomniałam ostatnio na Instagramie o najnowszej książce Jojo Moyes "Ostatni list od kochanka" i otrzymałam sporo zapytań o to, czy warto sięgnąć po tę książkę. Otóż bezapelacyjnie stwierdzam, że TAK!

To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Jojo Moyes. Przeczytałam jej wcześniejsze książki, które kryły w sobie piękne historie, więc z ogromną radością sięgnęłam po kolejną powieść. "Ostatni list od kochanka" to książka, która wciąga, porusza, łapie za serce, sprawia, że człowiek utożsamia się z bohaterami, przeżywa ich historię, wzrusza się, płacze, śmieje i coraz szybciej przewraca kartki, by poznać zakończenie.

Najnowsza powieść Jojo Moyes opisuje dwie historie, dwie kobiety, które dzieli 40 lat. Jedna w podeszłym wieku z oznakami amnezji, a druga tkwiąca w toksycznym związku z żonatym mężczyzną. Za sprawą znalezionego przypadkiem, w archiwum redakcji, owego listu od kochanka obie kobiety spotykają się, by doprowadzić do zakończenia pewnej przerwanej i utraconej miłości.

Ellie, ceniona dziennikarka londyńskiego "Nation", głęboko poruszona treścią miłosnego listu z przeszłości, za wszelką cenę próbuje odnaleźć nadawcę i adresatkę listu. Angażuje się bardzo, mając nadzieję, że rozwiązanie zagadki w jakiś sposób pozwoli uporządkować jej własny świat. Tak wkracza w życie przepięknej Jennifer, kobiety, która w latach sześćdziesiątych wiodła dostatnie, ale bardzo smutne życie u boku cenionego męża. Znudzona życiem na pokaz Jennifer zupełnie przypadkowo poznaje Anthonego i wikła się w romans, który zmienia jej dotychczasowe życie.  

Polecam książkę, ale i ostrzegam, że jest to historia, od której nie da się łatwo uwolnić! Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak Literanova i można ją kupić TU.



Nie wiem, jak Wy, ale my uwielbiamy zabawę w kalambury. Alexander zetknął się z nią po raz pierwszy zeszłej jesieni. Wyszło zupełnie przypadkowo i początkowo na zmianę, za pomocą swojego ciała, ruchów bez żadnej rywalizacji przedstawialiśmy wymyślone przez siebie słowa. Zabawa trwała bardzo długo i wszyscy świetnie się bawiliśmy, dlatego pomyślałam, że poszukam gry kalambury. Od tego czasu przybyło nam w domu dwie wersje tej gry, a jedną z nich są mimiczne kalambury marki Janod


Gra mimiczne kalambury składa się z kolorowej planszy, tarczy ze strzałką, czterech pionków, klepsydry i zestawu 120 kart pogrupowanych tematycznie. Każda z kart przedstawia jakiś rysunek z określonej kategorii, co dla nas jest ogromnym ułatwieniem, bo Alex jeszcze nie potrafi wszystkiego przeczytać. Karty podzielone są następująco: zawody (różowe), sporty (fioletowe), zwierzęta (żółte), przedmioty (zielone) i karty-niespodzianki (niebieskie). Dobrze jest, gdy w rozgrywce bierze udział przynajmniej 4 graczy, bo wówczas można utworzyć dwie drużyny. W naszym przypadku niestety nie zawsze mamy taką możliwość, co nam nie przeszkadza, bo tworzymy grupy na zmianę. Gracz jednej z drużyn kręci strzałką na tarczy, która wskazuje dziedzinę, a następnie bierze jedną kartę z wylosowanej przez siebie grupy i stara się przedstawić daną postać czy np. zwierzę za pomocą gestów i dźwięków. Pozostali gracze z drużyny muszą odgadnąć, co to jest. Ma na to jedynie 30 sekund, które odmierza klepsydra. Wygrywa ta drużyn, która jako pierwsza odgadnie 10 haseł. Każdy zdobyty punkt to jedno pole na tarczy. 


Mimiczne kalambury to naprawdę genialna rozrywka dla całej rodziny. Gwarantuje dobrą zabawę i mnóstwo śmiechu. Gra ćwiczy wyobraźnię, dedukcję, słownictwo, zdolności motoryczne, prędkość i koncentrację. Dzięki grze dziecko ćwiczy myślenie strategiczne i planowanie, rozbudza swoją wyobraźnię i kreatywne myślenie. Jesteśmy wszyscy na tak!!! Grę można kupić w internetowym sklepie Edukatorek, gdzie jest mnóstwo fantastycznych i wartościowych zabawek i gier dla dzieci.

Rozkręciłam się ostatnio w zamieszczaniu recenzji świetnych gier dla całej rodziny. A że mamy ich w domu naprawdę sporo, jest w czym wybierać, dodatkowo czas zimowy zdecydowanie sprzyja takiej formie spędzania wieczorów i weekendów, więc będzie ich na blogu jeszcze więcej. Dzisiaj napiszę o grze, która zapewnia najbardziej emocjonalną rozgrywkę, jaką udało nam się do tej pory rozegrać. To gra rodzinna o emocjach.


Pytaki, bo o nich mowa, są z nami od świąt. Alexander znalazł je pod choinką. Cieszę się, że trafiłam na tę grę szukając wyjątkowego prezentu dla Syna. W ostateczności okazał się prezentem dla nas wszystkich. Pytaki to nie jest klasyczna gra, podczas której będziemy się ścigać na planszy czy układać budowle, nie ma tu punktów czy przegranych, ale za to mnóstwo wygranych. To gra, która wzmacnia relacje i pozwala lepiej poznać się członkom rodziny, zrozumieć swoje potrzeby i emocje z nimi związane. Dzięki niej możemy się dowiedzieć o czym marzą nasi domownicy, jakie są ich upodobania i obawy, a także nauczyć się głośno o tym wszystkim mówić. Partyjka w Pytaki to wspaniała okazja by się lepiej poznać.


Gra składa się z woreczka, do którego włożonych jest 96 pytaków czyli kartonowych kółek, żetonów z przeróżnymi pytaniami lub zadaniami. Dotyczą one np. planów, marzeń czy wspomnień rodzinnych. Na niektórych pytakach wypisane jest krótkie polecenie do wykonania, typu „Powiedz każdemu z graczy coś miłego” lub „Daj buziaka wszystkim pozostałym graczom”. Pojawiają się również zadania związane z kostkę uczuć, bo do gry dołączona jest kostka, na której zamiast tradycyjnych oczek narysowane są buźki wyrażające różne uczucia (zarówno te pozytywne, jak i negatywne). Gdyby pojawił się problem z ich nazwaniem, można skorzystać z kart uczuć, które pomogą w interpretacji poszczególnych min.


A jak w nią grać? Najprościej na świecie! Woreczek z pytaniami przechodzi z rąk do rąk, każdy z graczy losuje jeden żeton i wykonuje zadanie lub udziela odpowiedzi na pytanie napisane na pytaku. Gra sugerowana jest dla dzieci od 4 lat i mogą w nią grać dwie osoby i więcej, bo górnej liczby graczy właściwie nie ma. To co gracie? Bo my gramy!!!

Pytaki można kupić stacjonarnie np. w Smyku czy różnych księgarniach na terenie całej Polski, oczywiście w sklepach internetowych, ale też na stronie producenta o TU.




Wiem, że już połowa stycznia, a ja dopiero teraz śpieszę z publikacją postu o hitach grudnia, ale  początek roku był dla mnie bardzo intensywny i dopiero w ostatni weekend udało mi się zebrać i sfotografować moich grudniowych ulubieńców. Mam nadzieję, że na dobre rozgościliście się już w 2018 roku. Niech ten rok będzie udany, zarówno pod względem zawodowym, jak i rodzinnym. Czego Wam i sobie życzę. A tymczasem zobaczcie, co urzekło mnie w dwunastym miesiącu poprzedniego roku.

1. KOSMETYKI


Odżywczo-odmładzające serum do twarzy od Clochee - AAAA! Moje mega odkrycie! Osobiście bardzo lubię kosmetyki tej marki. Wypróbowałam już kilka produktów i zawsze, w moim przypadku okazały się strzałem w przysłowiową 10, więc tuż przed świętami nabyłam właśnie to serum i zakochałam się w nim od pierwszego użycia. Polubiłam go bezsprzecznie za to nawilżenie i odżywienie. Moja skóra do najmłodszych już nie należy, nie ma się co oszukiwać, ale to serum jest dla niej ratunkiem, jest takim zastrzykiem witalności. Zauważyłam, że świetnie łagodzi podrażnienia i wyrównuje koloryt skóry. Dedykowany jest do cery naczynkowej (czyli akurat mojej), ponieważ wzmacnia ścianki naczyń krwionośnych. Aplikacja produktu to czysta przyjemność, pewnie przez to, że kosmetyk ma świetną, lekką, kremową konsystencję. No kocham bardzo! Jest dostępny w sieci, ale też widziałam go gdzieś stacjonarnie. Ja jednak serum zakupiłam w moim ulubionym internetowym sklepie z kosmetykami naturalnymi Ecoandwell


Pomadki Lipstick Queen - pokazywałam je przy okazji postu z prezentami na święta. Udało mi się zamówić trzy w wersji mini, bo chciałam się przekonać, która będzie idealna dla mnie. I, o zgrozo, stwierdzam, że wszystkie chcę mieć w standardowych rozmiarach. Działają w ten sposób, że po zetknięciu z ciepłem ust zmieniają kolor. Zielona pomadka Frog Prince utlenia się na delikatny, przybrudzony róż, żółta Mornin’ sunshine na piękny koral, a niebieska Hello Sailor na pół transparentną jagodę. Są świetne, idealne, genialne! A przy tym każda rewelacyjnie nawilża usta :) 


Kosmetyki dla dzieci marki Petit&Jolie - mamy z tej serii odżywczy krem do twarzy i całego ciała dla dzieci i niemowląt, szampon do włosów i ciała oraz balsam do ciała. Nie używam dużo kosmetyków jeśli chodzi o pielęgnację Alexa (zazwyczaj szampon i płyn w jednym oraz krem w zależności od pogody, sporadycznie balsam), a te trzy produkty to nasi najlepsi przyjaciele. Kosmetyki są oczywiście całkowicie naturalne, mają krótkie składy, ale fantastycznie chronią i pielęgnują skórę dziecka. Każdy z nich ma bardzo delikatny zapach, co w przypadku kosmetyków dla najmłodszych bardzo mi odpowiada. Absolutnie wszystkie świetnie się aplikuje, bo balsam ma lekką, kremową konsystencję i szybko się wchłania, szampon w formule żelowej łagodnie się pieni, a krem jest śmietankowy, również lekki i pozostawia na skórze ledwie wyczuwalną warstewkę. Jestem zdecydowania na TAK! Kosmetyki kupiłam w zestawie w internetowym sklepie ze zdrową żywnością i ekologicznymi produktami do pielęgnacji BIOEKOWY.PL 

2. BIŻUTERIA 


Miłością wielką kocham biżuterię handmade, zwłaszcza taką elegancką i bardzo delikatną, która zdobi kobiecy nadgarstek czy palec. Nie jest nachalna, ale przyciąga wzrok. Takie właśnie są produkty marki Zagatu Jewellery. Jeżeli zajrzycie na ich Instagram, będziecie wiedzieć o co mi chodzi i przepadniecie na bank. Ja polubiłam się z ich wyrobami, bo są w moim klimacie. Produkty wykonane są z kamieni nawlekanych na jedwabną nitkę. Marka nie ma jeszcze sklepu internetowego, ale ich biżuterię można zamówić przez Instagram czy stronę na Facebooku, gdzie co chwilkę dorzucane są nowe produkty. Jestem zdecydowanie na tak!

3. GRA PLANSZOWA

 
Gra Super Farmer - Alexander dostał ją na urodziny od kolegi i gramy w nią bardzo często, a ściślej mówiąc, to codziennie. To fantastyczna rozrywka dla dzieci i rodziców. W grze wcielamy się w hodowcę zwierząt, którego ambicją jest zostanie superfarmerem. Żeby osiągnąć ten tytuł należy zdobyć przynajmniej po jednym przedstawicielu kilku gatunków zwierząt dostępnych w rozgrywce. Ale uwaga, nie jest to takie proste, bo w okolicy grasują wilki i lisy, które mogą zniszczyć hodowlę. Moim zdaniem to jedna z najbardziej wciągających planszówek jakie mamy w domu. Jeśli lubicie ten sposób spędzania czasu, to ta gra na bank Wam się spodoba, a jeśli nie to z całą pewnością Super Farmer sprawi, że odkryjecie w sobie zamiłowanie do gier familijnych. Szukając linku do niej w internecie znalazłam ją w bardzo dobrej cenie w internetowym sklepie Smarkacz.pl

4. MODA


Kardigan z domieszką moheru - jest bardzo ciepły i mięciutki. Trochę bałam się, że będzie "gryzł", ale na szczęście tak się nie dzieje. Mój swetrowy ulubieniec, myślę, że nie tylko grudnia :)

5. FILM


Hrabia Monte Christo - w grudniu obejrzeliśmy po raz kolejny adaptację powieści Aleksandra Dumasa o tym samym tytule. To jedna z tych historii, które żywo przemawia do wyobraźni człowieka. Według mnie daje nadzieję, pokazuje, że czasem nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji jest wyjście, że nie można się załamywać i trzeba umieć czekać. 

6. KSIĄŻKA


Super żywność, czyli superfoods po polsku Małgorzaty Różańskiej - to książka, która trafiła do mnie w grudniu. Obecnie książek o zdrowej żywności na rynku jest naprawdę sporo i co chwilę pojawiają się kolejne tytuły, ale ta jest według mnie naprawdę bardzo praktyczna, bo zawiera dużo przydatnych informacji i porad autorki dotyczących jedzenia i wyjątkowo prostych, ale smacznych przepisów. Warto wspomnieć o tym, że autorką książki jest dyplomowana dietetyczka, która od ośmiu lat pomaga ludziom w kwestiach związanych właśnie z jedzeniem. Jest zwolenniczką prostej kuchni opartej na naturalnych składnikach. Pokazuje jak zdrowo się odżywiać sięgając po nasze polskie produkty. Książka do kupienia na Livro.pl









Ostatni wpis z tej kategorii cieszył się sporym zainteresowaniem, więc pomyślałam, że czas na kolejny post o grach. Tym razem będzie o grze Dixit, która błyskawicznie podbiła nasze serca. Wypatrzyliśmy ją w jednym ze sklepów stacjonarnych, ale najtaniej znaleźliśmy w internetowym sklepie Smarkacz, w którym znalazłam również sporo innych, równie ciekawych propozycji gier i zabawek.
 

Dixit to bardzo uniwersalna gra. Świetnie się w nią będą bawić zarówno mali, jak i duzi gracze, chłopcy i dziewczyny, zatwardziali ponuracy i weseli ludzie, ci którzy uwielbiają planszówki, i ci którzy za nimi nie przepadają. Ogromną zaletą gry jest to, że ma bardzo prostą mechanikę oraz przepiękną grafikę, która zauroczyła całą naszą trójkę. Każda karta jest inna, bajecznie kolorowa, jest takim małym dziełem sztuki. Jedne karty nawiązują do bajek, fantazji, inne zaś są bardziej dosłowne, ale żadnej z nich nie da się opisać jednoznacznie. Ogranicza nas tu jedynie własna wyobraźnia. 


Gra przychodzi w kwadratowym pudełku, które jest także elementem gry, ponieważ ma wmontowaną planszę do podliczania punktów. W pudełku znajduje się instrukcja, 84 wielkoformatowych karty, 6 drewnianych pionków króliczków w różnych kolorach oraz 36 żetonów do głosowania. Zagrać w nią może od 3 do 6 osób. A jak? Otóż bardzo łatwo. Pomiędzy graczy rozdajemy karty, których nie pokazujemy przeciwnikom. W każdej z rund jeden z graczy wciela się w rolę narratora czyli ze swoich kart wybiera jedną i stara się ją opisać w dowolny sposób, może to zrobić np. opowiadając historię, komentując jednym słowem czy zdaniem, śpiewając, recytując wiersz czy nawet pokazując, jak to sie robi w przypadku kalamburów. Pozostali gracze wybierają ze swojej talii karty, które, ich zdaniem, najbardziej pasują do opisu i przekazują je narratorowi. Ten z kolei tasuje wszystkie, łącznie ze swoją, którą opisywał, i rozkłada przed sobą. Zadaniem graczy jest oznaczyć kartę opisywaną przez narratora. Jeśli wszyscy trafili prawidłowo – dostają punkty, natomiast narrator pozostaje z pustym kontem, bo za łatwo opisał kartę. Jeśli nikt nie trafił, to punktacja jest identyczna – w ten sposób narrator zostaje ukarany za zbyt trudne określenie obrazu. W przypadku gdy tylko część graczy wskaże prawidłową kartę, nagrodzony zostaje narrator oraz oczywiście osoby, które ją wytypowały. Punkty przyznaje się również osobie, której kartę wskazano. Wygrywa oczywiście gracz z największą liczbą punktów. 


Wracając jeszcze do opisu kart, to warto wspomnieć, że uzależnione jest to od osób, z którymi gramy. Wiadomo, że inaczej będzie to w przypadku, kiedy do rozgrywki zasiada z nami małe dziecko, a inaczej kiedy gramy ze znajomymi, gdzie mamy większe pole do popisu, bo będziemy mogli opisywać poszczególne karty nieszablonowo np. na zasadzie różnych skojarzeń nawiązujących do filmów, książek czy tekstów piosenek. Wszystko zależy od pomysłowości i błyskotliwości poszczególnych graczy.


Dixit to naprawdę rewelacyjna gra dla całej rodziny, która na bank rozrusza nasze szare komórki. Gra oczywiście pobudza wyobraźnię, ćwiczy umiejętność kojarzenia, wyzwala kreatywność, rozbudowuje słownictwo, ale też dostarcza dobrej zabawy, podczas której można się solidnie pośmiać.


Gra spodobała nam się tak bardzo, że w przyszłości mamy zamiar dokupić jeszcze dodatki, które są już na rynku. Dixit w bardzo dobrej cenie można kupić TUTAJ.



Obsługiwane przez usługę Blogger.